piątek, 30 sierpnia 2024

52. NAD RANEM – Monika Sygo

„To wspomnienia, które mnie ukształtowały i, o których nie chciałam zapomnieć, nawet jeśli niektóre z nich wywoływały we mnie ból, poczucie straty czy smutek. Nie wszystkie były szczęśliwe, ale wszystkie były moje. To dzięki nim dzisiaj mogę być właśnie taka, jaka jestem.”

Słodkawe kakao, wschody słońca i dziecięce uczucie, które przetrwało utracone lata – jedno zdanie, z pozoru nieznaczące, a przepełnione całym wachlarzem emocji. Nina od ósmego roku życia zapisuje najważniejsze wspomnienia w żółtym notesie, który towarzyszy jej na każdym kroku, a teraz po latach pozwala jej również odnaleźć siebie. Zagubiona, niepewna, w którym kierunku popchnąć swe życie, ucieka na wieś, gdzie już od pierwszego dnia utracona przeszłość przypomina o sobie. Rodzinny dom to dla niej pewnego rodzaju ukojenie, ale też zderzenie z uczuciami, po których wydawać by się mogło pozostały jedynie zgliszcza, a przede wszystkim ponownie spotkanie z nim przy akompaniamencie ukochanych niegdyś wschodów słońca. Jakie niespodzianki tym razem szykuje im los?

Nie ukrywam, że zazwyczaj nie lubuję się w literaturze tak lekkiej że aż momentami do przesady banalnej, zazwyczaj poszukuję w niej bowiem czegoś nietuzinkowego i odtwórczego w swej prostocie, w tym przypadku jednak nie sposób nie dostrzec, że za pozornie powierzchowną fabułą, kryje się drugie dno. „Nad ranem” nie opowiada bowiem tylko o sile dziecięcej przyjaźni i odkrywaniu własnych uczuć, ta pozycja zabiera nas bowiem w podróż o poszukiwaniu własnego ja, odkrywaniu zakorzenionych głęboko w nas ran i wybaczaniu, a to wszystko przy akompaniamencie śpiewających ptaków, biegającego koło nogi słodkawego w swej buntowniczej naturze psa i posmaku ciepłego kakao przy porannych wschodach słońca. Ta pozycja rozkochuje nas w sobie powoli, pozwala zatracić się w niezwykle sielskim klimacie, by chwilę później nakazać zwolnić w szaleńczym biegu, który każdy z nas prowadzi i docenić to, co na co dzień wydawało nam się nieistotne; maluje przed nami świat, w którym najmniejsze gesty okazują się mieć największe znaczenie.

Od zawsze uważałam, że nawiązanie prawdziwej więzi z głównym bohaterem danej historii wymaga czasu, zazwyczaj bowiem uczucie sympatii buduje się stopniowo z rozdziału na rozdział i przeplatane jest wielokrotnie innymi, bardziej skrajnymi odczuciami, jak chociażby irytacja czy wzburzenie podparte nietrafnymi wyborami danej postaci. W przypadku Niny ten proces wyglądał zgoła inaczej, bowiem już od pierwszym stron wiedziałam, że przygoda, w którą miałam wybrać się wraz z nią, będzie nad wyraz interesująca. I może z początku obawiałam się jej infantylności, ale czym dalej brnęłam w zawarte na przełomie tej pozycji wydarzenia, tym bardziej doceniałam jej świeże spojrzenie na świat, czułam wręcz, jakbym słuchała opowieści młodszej, niestrapionej ciężarem rzeczywistości, siostry, a to pozwoliło mi z kolei zrozumieć, jak piękny potrafi być otaczający nas świat, jeśli tylko przyjrzymy mu się bliżej.

„Nad ranem” oferuje nam coś więcej niż tylko niebywale słodkawą okładkę, która, swoją drogą, naprawdę pięknie prezentuje się wśród moich zbiorów, to przede wszystkim bowiem tytuł, który w niezwykle piękny sposób obrazuje, jak refleksyjna potrafi być literatura młodzieżowa. Przygoda, którą przeżywamy wraz z Niną i Maksem to jak spotkanie z dawnym przyjacielem, który przypomina, dlaczego warto czasem poświęcić chwilę i zatracić się w tym oto gatunku – nie tylko ze względu na zawartą w nim prostotą i lekkość, ale przede wszystkim na emocje i ciepło, których nigdy tutaj nie brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz