sobota, 11 maja 2024

38. SŁUŻBOWE STOSUNKI – Lena M. Bielska

Nazwij mnie popieprzonym, ale chcę (…). Chcę, żebyś cały czas pamiętała, że jesteś moja. Żebyś, patrząc na niego, wiedziała, że należysz do mnie. Żebyś wiedziała, że zawsze będę obok. Że ja również należę do ciebie.”

Z pozoru różnili się jak dwie krople wody, razem czuli się całością w każdym tego słowa znaczeniu, przeszłość nie była jednak dla nich łaskawa, zniszczyła uczucie, którym się darzyli, przekształcając je w przebrzydły żal. Teraz spotykają się po latach, napięcie między nimi pali ich skórę żywym ogniem i, chociaż grają w jednej drużynie, wciąż nie sprzyja im sędzia. Kłody rzucane pod nogi w postaci fałszywych oskarżeń, skrywanego w głębi duszy żalu, ranią ich serca, a tajemnice rozdzierają zasklepione rany. Zamknięci w jednym biurze muszą uporać się z bolesnymi wspomnieniami, czy wyjdą jednak z tego cało?


Przyznam szczerze, że do końca nie wiem, a to nie zdarza mi się za często, co mogłabym Wam o tym tytule opowiedzieć. Stoję bowiem przed pewnym dylematem, czy z racji poruszanych w tej lekturze tematów, kwestii, o których tak naprawdę na co dzień się nie mówi, powinnam w chociaż minimalnym stopniu przymknąć uwagę na pozostałe niedociągnięcia, czy może jednak wręcz przeciwnie, to im powinnam poświęcić główną część swojej uwagi, bo nie da się ukryć, że jest ich tutaj nadzwyczaj sporo. I, chociaż z początku rzeczywiście nie ciążyły mi one na sercu, czym dalej zbliżałam się ku końcowi, klarowało się we mnie pewne stwierdzenie – tej historii należał się czas. Nie jestem pisarką ani też autorką, chociaż nie będę ukrywać, że spod mojej ręki wyszło kilkadziesiąt opowiadań, czy i dłuższych form, nie wspominając już o wielu recenzjach, które macie okazje na co dzień poczytywać, dlatego też często chylę się ku pewnej uwadze, mianowicie uważam, że niektóre teksty powinny odleżeć w tak zwanej szufladzie kilka miesięcy zanim trafią do nas, czytelników.

„Służbowe stosunki” to tytuł przepełniony zagubionym potencjałem, z pozoru niczym niewyróżniający się romans biurowy, gdy jednak przyjrzałam mu się bliżej, zerwałam oklepaną powłokę, chciałam do samego końca wierzyć, że mogłabym w nim dostrzec coś więcej, począwszy od gorącej, wręcz wylewającej się ze stron namiętności, poprzez wszechogarniający żal czy zazdrość, kończąc na obezwładniająco prawdziwym uczuciu. Otrzymałam jednak jedynie zalążek tych wszystkich emocji i to na dodatek skrywany głęboko wśród niefrasobliwych scen erotycznych, które na dłuższą metę robiły się nadzwyczaj przytłaczające.

Poruszany na przełomie tej historii temat gwałtu był w pewnym sensie moją nadzieją, jakkolwiek w tym momencie nieodpowiednio to brzmi, liczyłam bowiem, że wzniesie on ten tytuł na wyżyny, tymczasem i tutaj pojawiło się wiele niedociągnięć. I, chociaż mam z tyłu głowy, jak wiele czasu minęło od tego pamiętnego zdarzenia, takie traumy nie mają terminu ważności, konsekwencje w psychice człowieka mogą pojawić się nawet i po wielu latach, a wszelaka namiastka kontroli nigdy ich nie zagłuszy, jak to chciano nam wielokrotnie wmówić na przestrzeni lektury. 

Należy również zauważyć, że Julia nie jest złą bohaterką, ale zabrakło mi w niej autentyczności, może chociaż namiastki wspomnień z przeszłości, które pozwoliłyby mi zrozumieć jej chaotyczne decyzje. Alka z kolei wcale nie zna, chociaż spędziłam z nim bite cztery godziny, słuchałam jego gorących wyznań i tłumaczeń, wciąż nie wiem co uczyniło z niego takiego człowieka, jakim jest. Chciałam poznać jego rodzinę, znajomych, zrozumieć jego fantazje, a także wielkie zamiłowanie, jakim darzyła go Julia, a tymczasem jedyne, czego mogę być pewna to to, że tak szybko jak przebrnęłam przez ich historię, tak samo prędko zapewne o niej zapomnę, chociaż tło rozgrywających się w Polsce zdarzeń w pewien sposób naprawdę mnie rozczulił.  

piątek, 10 maja 2024

37. TABU MIŁOŚĆ ZAKAZANA – Antologia

„Potrzebuję tego jak powietrza i jedyne, czego się boję, to tego, że się od niego uzależnię; że stanie się moją heroiną. Gotowa jednak jestem ponieść to ryzyko, bo nie chcę dłużej żyć w tej zimnej, pustej skorupie…”

niedziela, 5 maja 2024

36. TE WIEDŹMY NIE PŁONĄ – Tom 1: Te wiedźmy nie płoną – Isabel Sterling

„(…) poczucie winy, od którego już tylko krok do paniki, ale spycham je na dalszy plan. Wszystko spycham, pozostaje tylko chęć zemsty. Tylko moc.”

Mrożący krew w żyłach rytuał niszczy zabawę z okazji zakończenia roku szkolnego i, chociaż wszyscy przekonani są, że to zaledwie niewinny żart, Hannah przeczuwa zbliżające się kłopoty. Wie bowiem, że kolejnego spotkania z Krwawą Wiedźmą mogłaby nie przeżyć, nawet jeśli w jej sercu płynie niestrudzona władza nad żywiołami. W przeszłości bowiem na nic się one zdały, gdy czarownica usidliła w swoich szponach jej krew. W momencie, kiedy Salem, które dotąd było jej bezpiecznym schronieniem, staje się miejscem niezrozumiałych zdarzeń wie, że to jej jedyna szansa na odkupienie. Lewitując między własnymi granicami, nadzieją na lepsze jutro, a czyhającym za rogiem namiętnym uczuciem będzie musiała dochować tajemnicy o swoich umiejętnościach.

„Te wiedźmy nie płoną” czekały na swoją kolej na mojej półce kilkanaście miesięcy, zawsze było coś ważniejszego, coś bardziej interesującego. Nie ukrywam również, że wszelkiego rodzaju lektury z kategorii fantasy bardzo rzadko umilają mi czas, moje zamiłowanie do romansów nie pozwala bowiem wejść sobie na głowę. I z jednej strony może i się z tego cieszę, dzięki temu bowiem podeszłam do historii Isabel Sterling bez większej presji, z drugiej jednak trochę żałuję, że tak niezwykłe pióro marnowało się u mnie przez tak długi czas.

Hannah nie jest bohaterką, która zyskuje przy bliższym poznaniu, jej charakter bowiem już od pierwszych stron hipnotyzuje i stawia Wasze serce w płomieniach, obiecując prawdziwy rollercoaster zdarzeń. Zagubiona w świecie, który nie do końca rozumie, walczy o przetrwanie w toksycznej relacji, jednocześnie za wszelką cenę próbując chronić swoich bliskich przed nieznanym. Podziwiałam jej odwagę, jej nadzieję na lepsze jutro i upartość w dążeniu do celu, chociaż potykała się o tak wiele kłód. Kibicowałam we wszelkich starciach, często też tych, w których do boju stawała wraz z krążącą w jej żyłach miłością, chociaż zazwyczaj wiedziałam, że ta potyczka z góry skazana była na porażkę. 

Nie wylałam nad tą historią nawet jednej łzy, ale mimo tego wiem, że zapamiętam tę lekturę na dłużej. Nie błyszczała ona nadzwyczajnością, wręcz przeciwnie stwierdziłabym, że jej największym atutem była właśnie prostoliniowość, momentami zakrwawiająca nawet o pewnego rodzaju infantylność, jednak autorka w magiczny sposób i to odwróciła na swą korzyść. Z kolei fascynujące na swój sposób kiełkujące na przełomie lektury uczucie i niezwykle ujmujące usposobienie Morgan umilało krwawe zdarzenia. Za przeogromny atut należy również uznać wyczucie, którym Sterling posłużyła się wobec namiętności homoseksualnej, chociaż zazwyczaj nie czytuje o takich relacjach, tutaj uważam, że została ona przedstawiona w niezwykle piękny sposób. Nie jestem w stanie też zrozumieć zarzutów wobec zakończenia, może nie było ono kapitalne, bowiem brakowało mi tam walki i tajemniczych zaklęć, ale na pewno było zaskakujące.