środa, 22 lipca 2020

29. KUSZĄCA POMYŁKA – Vi Keeland

     "Nie ma czegoś takiego jak przypadek. Przypadek wydaje się niesamowitym zbiegiem okoliczności, który nie jest ze sobą powiązany. Ale zawsze jest jakiś związek."
      Rachel nie żałowała ani jednego słowa, które wyrzuciła Owenowi prosto w twarz w obronie przyjaciółki.... Oczywiście aż do momentu, gdy nie okazało się, że pomyliła facetów, a niebieska koszula okazała się brązową – to nie aż tak duża różnica, prawda? Caine więc powinien ją zrozumieć, jednak sytuacja komplikuje się znacznie bardziej już w momencie, gdy adresatem jej przeprosin musi stać się nie tylko facet, którego obraziła w klubie, ale i jej nowy wykładowca, który na dodatek nie toleruje spóźnień. Rachel więc w poniedziałkowy poranek jest na straconej pozycji, jednak jeszcze nie zdaje sobie sprawy jak znaczący okaże się dla niej ten dzień. Czy da się wygrać z poczuciem winy?

     "Kusząca pomyłka" to książka autorki, którą tak naprawdę bardzo dobrze już znam; autorki, która w moim mniemaniu ma na swoim koncie naprawdę wiele wartych uwagi pozycji, ale i kilka takich, których na pewno nie będę wspominać zbyt dobrze. Przyznam szczerze, że niesmak pozostał we mnie do dziś chociażby po jednej z pierwszych historii ("Tylko twój"), które spod jej pióra przeczytałam, jednak nie sposób nie zauważyć również, że mimo tego wciąż coś ciągnie mnie w jej kierunku. Może ma w tym swój udział obiecujący duet, który stworzyła wraz z Penelope Ward i, który wniósł wiele dobrego do kręgu jej twórczości, może są to coraz różnorodniejsze i coraz to bardziej wpadające w oko okładki, a może mimo wszystko mam jakiś sentyment do jej pióra, gdyż "Drań z Manhattanu", którego czytałam już naprawdę kilka ładnych lat do tyłu, zapadł mi w pamięć na tyle, by wciąż jeszcze wierzyć, że któraś z jej nowszych pozycji może zachwycić mnie równie mocno.

     Póki co jednak chyba się na to nie zapowiada.

     Mam także coraz to silniejsze wrażenie, iż Vi Keeland ma dość ograniczony zasób pomysłów i wiele z nich pojawia się w jej książkach kilkukrotnie, przez co z czasem już niesamowicie łatwo odgadnąć cały przebieg dalszych zdarzeń. Szczególnie odnosi się to chociażby właśnie do wspomnianego "Drania z Manhattanu" i wydanej dość niedawno "Nagiej prawdy", która miała w sobie naprawdę ogromny potencjał, a którą skończyłam ostatecznie z dość dużym rozczarowaniem. Jest to jednak mniemanie na trochę inną recenzję, bo "Kusząca pomyłka" akurat dość intrygująco wyróżnia się na tle pozostałych książek. Może nie jest z rodzaju tych, które jakoś szczególnie zapadną mi na dłuższą metę w pamięć, jednak ma w sobie coś na tyle ciekawego, żebym chciała do niej od czasu do czasu wracać.

     Historia Rachel i Caine jest jak piosenka, której słów co prawda nie znamy, jednak już na podstawie samej melodii możemy powiedzieć, że jest ona nam znajoma. Dlaczego? Bo jej ogólny zarys jest łatwy do rozszyfrowania, owszem, są tutaj momenty, które mogą nas zaskoczyć, ale jest i pełno takich, które już gdzieś widzieliśmy – może wspominamy je z uśmiechem na twarzy, a może z tlącym się w głowie zażenowaniem, ale jestem przekonana, że każdy kto gustuje w tym oto gatunku miał już z nimi wcześniej czy później do czynienia. Czy to czyni tę książkę gorszą? Absolutnie nie; co więcej uważam nawet, że Vi Keeland w tym przypadku naprawdę dość sprytnie manewruje między utartymi schematami, a niesamowicie urzekającym usposobieniem głównych bohaterów, bowiem intryga chociaż nie jest tutaj zbytnio zaskakująca, sama relacja tej dwójki wynagradza nam to z nawiązką. Na uznanie moim zdaniem zasługuje przede wszystkim Caine, który jako jeden z niewielu męskich bohaterów na rynku naprawdę reprezentował sobą coś więcej niż tylko niebywale irytująco doskonały wygląd.

     Czy tę piosenkę da się lubić? Jak najbardziej, bo chociaż znajoma jest nam ona z melodii, słowa wciąż pozostają kuszącą zagadką.

czwartek, 18 czerwca 2020

28. ZAPOMNIJ, ŻE ISTNIAŁEM – Beata Majewska

      "Wystarczyło jednak spojrzeć mu w oczy i już wiedziała, że to on, a równocześnie czuła, że teraz stanie się coś strasznego, znacznie gorszego niż tam, na dole. Że nastąpi katastrofa, koniec świata – jego świata i jej."
     Rafałowi Snarskiemu wydawało się, że nic nie jest już w stanie rozbudzić jego tkwiącego od lat w letargu serca. Luiza Mleczko przekonana z kolei była, że w objęciach ukochanego narzeczonego pośród urzędowych papierków jest w stanie być prawdziwie szczęśliwą. Czyhające tuż za rogiem przeznaczenie jednak w najmniej spodziewanych okolicznościach skrzyżowało ich drogi, gburowatym językiem kreśląc rysy pierwszego spotkania. Pochodzą z różnych światów, skupiają na innych priorytetach, a jednak to właśnie w swoich ramionach odnajdują pożądane ocalenie. Skrywane tajemnice zwiastują jednak czające się w mroku zło, które powolnie odbiera im tak potrzebną nadzieję.

     "Zapomnij, że istniałem" – trzy pozornie nic nieznaczące słowa stają się balansującą na granicy obezwładniającego niebezpieczeństwa bronią, a nam czytelnikom obiecują pełną wstrząsających emocji historię, ja jednak po jej zakończenie czuję się jedynie nieosobliwie rozczarowała. Już w momencie kiedy ta książka do mnie dotarła, kiedy zobaczyłam jakim językiem jest ona napisała, wiedziałam, że ta lektura może być trudna. Ale nie spodziewałam się, że jednocześnie będzie uosobieniem tak piekielnie niewykorzystanego potencjału.

     Luizka jest szalenie specyficzną bohaterką – taką, którą mamy wręcz ochotę udusić za lekkomyślne, momentami naprawdę pobłażliwe zachowanie chociażby wobec własnych rodziców. Bywa irytująca, rozpieszczona i leniwa, ale jej pełna zadzierania nosa postawa mimo wszystko lśni prawdą – pośród codziennych wydarzeń z łatwością możemy bowiem dostrzec, że wychowana w dość obiecujących warunkach niczego nie udaje i od czasu do czasu zaskoczy nawet najbardziej wymagającego czytelnika bystrością. Polubiłam ją jeszcze zanim w jej zachowaniu nastąpiły zaskakujące zmiany, które owszem, również ucieszyły moje oko, jednak jednocześnie dość rozczarowały, gdyż niestety dopadły Luizę z dnia na dzień, w dość wyolbrzymiony sposób.

       Rafał z pozoru także jest niesamowicie irytującym gburem, ale z czasem i w jego osobowości możemy dostrzec równie mamiącą prawdę; w obliczu naznaczonej stratą przeszłości, widzimy bowiem, że jest to człowiek, który tęskni, człowiek, który podjął w życiu niejedną złą decyzję, człowiek naznaczony wieloma skazami – i to naprawdę mnie w nim urzekło, chociaż jednocześnie nie sposób byłoby nie zauważyć, że poza suchymi, pozornie nacechowanych zdaniami, niemal jak w udanym streszczeniu, trudno szukać i w jego własnej historii fragmentów, które naprawdę mogłyby dotrzeć w głąb serca.

     Fabuła miała w sobie wiele intrygujących aspektów – sam pomysł na to w jaki sposób zacieśnić więzi między głównymi bohaterami niesamowicie mnie rozbroił, podobnie zresztą jak gdzieś tam mimochodem wpleciony w tło fragment dotyczący hodowania pszczół, czy wątek mafijny, który chociaż odrobinę przekoloryzowany, mimo wszystko zaskoczył swoją niepozornością – i z początku naprawdę czułam buzujące pod skórą oczekiwanie w związku z jej dalszym rozwojem wydarzeń. Byłam także w stanie uwierzyć w tworzące się między Rafałem i Luizą napięcie, a także w to, że oni naprawdę chcą, ale najzwyczajniej w świecie boją się iść dalej, jednak czym głębiej błądziliśmy wśród ich obaw, tym rzadziej chyliłam się ku stwierdzeniu, że ich naprawdę łączy lub może połączyć coś więcej niż niczym niepodparta płytka namiętność. Chwilę później na dodatek już przeskakiwaliśmy z taktownego flirtu, łagodnie eksponowanego zauroczenia, do bezbarwnie nabudowanego uczucia przez co, gdy do gry wkroczyły wydarzenia, które w jasny sposób miały nakreślić przyszłość, nie byłam w stanie utożsamić się z towarzyszącymi im emocjami.

     Ostatecznie czuję się trochę wręcz oszukana, bo naprawdę widziałam w tej historii ogromny potencjał, gdy tymczasem z wielkim oporem przebrnęłam przez jej początek, a przy jej końcu z kolei znów zabrakło mi jakichkolwiek uczuć. Chciałam płakać wraz z Luizą, chciałam dzielić ciążące na ramionach obawy z Rafałem, a także wraz z nimi wierzyć, że gdzieś tam czeka na nich piękna, wspólna przyszłość; tymczasem poza ogólną sympatią do bohaterów, nie poczułam nic.

     Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Jaguar.

czwartek, 4 czerwca 2020

27. WERONIKA KARDASZ – Tom 3: Ryzykowny wybór – Emilia Wituszyńska

      "Wybory, przed którymi stoimy, zawsze powinny należeć tylko do nas (...). Kiedy wieczorem kładziemy się do łóżka i pozostajemy sami ze swoimi musimy być pewni, że ten dzień przeżyliśmy tak, jak tego pragniemy my sami, nie inni."
     Piekło stanęło otworem, a świat pękł Weronice w rękach, kiedy wydawać, by się mogło, że nic nie jest już w stanie zagrozić jej szczęściu. Układy roztrzaskały się w drobny mak, pozostały jedynie namiastki nadziei, niebezpieczna gra przerodziła się w ryzykowną walkę o ostatni dech. Ale tym razem nie chodziło tylko o nią, chodziło o niego – mężczyznę, który w najmniej spodziewanym momencie zawładnął jej życiem i wywrócił otaczającą ją rzeczywistość do góry nogami. W imię miłości wróg zostaje przyjacielem, a pielęgnowane wartości przestają istnieć. "Zabij lub daj się zabić" – Weronika wiedziała, że Bracia Perun stali się dla niej ostatnią deską ratunku.

     "Ryzykowny wybór" podobnie jak dwa poprzednie tomy kipi od akcji, emocji i obezwładniającego ryzyka. Bohaterowie łączą siły, stawiając na gnącej się strachliwie szali własne życie. Wybory, które podrzuca im pod nos los, mogą przynieść ukojenie albo śmierć. Ale w obliczu piekła nawet i ona staje się słodkim ukojeniem. Pewne jest tylko jedno – ostatni tom serii rozpoczyna się i kończy z prawdziwym przytupem. Czytelnik wrzucony w sam środek rozpaczliwej walki, pragnie tylko poznać całą prawdę, bo mimo wszystko tajemnic nie brakuje, a kiedy nieuchronny koniec nadciąga wielkimi krokami, nagle ma on ochotę wrócić do samego początku tej szalonej przygody i na nowo pozwolić jej rozkochać się w sobie. Gwarantuję, Weroniki Kardasz nie da się nie polubić, podobnie zresztą jak i Braci Perun, którzy na nowo wracają do gry i oczarowują czytelnika płynącą z ich wnętrza prawdą.

      Zakończenie ponownie zaskoczyło, jednocześnie niezwykle dopełniając całość, a mi, chociaż naczytałam się o Weronice i Przemku już sporo, wciąż ich mało. Tutaj nie było miejsca na pomyłki, nie tylko ze strony bohaterów, ale i autorki, a jednak ona bezproblemowa poradziła sobie ciążącymi na jej barkach oczekiwaniami. I to z nawiązką.

      Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością autorki na pewno nie spodziewałam się, że ta seria w taki sposób rozgrzeje moje serce. A jednak stało się – momentami ironiczni, ale do szpiku kości prawdziwi bohaterowie, zatrważające tempo i depczące po piętach niebezpieczeństwo to tylko ułamek tego, co ma ona Wam do zaproponowania. Będziecie się śmiać, płakać i drżeć z przerażenia, czy jesteście gotowi podjąć to wyzwanie?

      Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu. 

czwartek, 21 maja 2020

25. PO GODZINACH – Ludka Skrzydlewska

     "Indy, nie zawsze to, co prostsze, jest lepsze. Proste rzeczy nie stawiają przed nami żadnych wyzwań. Czasami warto zaryzykować, żeby zyskać coś więcej."
     Indy, kończąc z wyróżnieniem dwa kierunku na Harvardzie, na pewno nie spodziewała się, że zaledwie rok później utknie w wszechogarniająco nudnej pracy, kręcącej się wokół parzenia kawy, kserowania dokumentów, ale i przede wszystkim niańczenia wiecznie nieodpowiedzialnego szefa. Rozdarta między własnymi ambicjami, a uroczo naiwną potrzebą chronienia Ryana, bardzo szybko przekonuje się jednak, że nie wszystkie zmiany są dobre. Nagły splot tajemniczych wydarzeń towarzyszących pojawieniu się w Bostonie starszego brata Ryana – Vincenta skutecznie wywraca jej życie do góry nogami. Indy wie, że rosnące w niej uczucia mogą przyprawić ją o zgubę, a jednak mimo to nie jest w stanie zatrzymać pędzącego bez hamulców rollercoastera, którego całkiem przypadkiem stała się pasażerką. Zło jednak nigdy nie śpi i jest znacznie bliżej niż któregokolwiek z nich mogłoby się spodziewać.

     Ludka Skrzydlewska jest autorką, która już jakiś czas temu rozkochała mnie w sobie niezwykłymi pomysłami, prawdziwymi, wręcz z krwi i kości, bohaterami, ale i przede wszystkim rozbrajającymi, kipiącymi ze stron emocjami. Z zaskoczeniem muszę przyznać jednak, że "Po godzinach" jest jeszcze lepsze od jej poprzedniej książki – debiutu – "Sentymentalnej bzdury"; historia Indy i Vincenta pełna jest bowiem niedopowiedzeń, kumulującego się pod skórą napięcia, ale i niespodziewanych zwrotów akcji. Autorka mami czytelnika, wrzuca go do pełnej informacji układanki, a jednak z uporem maniaka dba oto, by puzzle nie odnalazły swojego miejsca zbyt szybko.

     Indy jest piekielnie intrygującą w swojej dobroci, ale i bystrości bohaterką, podczas kiedy Vincent roztacza wokół siebie aurę niezwykłej i pociągającej obojętności. Zestawieni na bazie zabawnego kontrastu doprowadzają czytelnika do bezwiednego majaczącego w kąciku ust uśmiechu, jednak rozgrywające się tuż za ich plecami sploty zaskakujących wydarzeń w najmniej spodziewanych momentach przypominają jednocześnie o skrywanych tajemnicach; łącząca ich historia doprowadza do białej gorączki, a czyhające za rogiem rozwiązanie za każdym razem czmycha tuż sprzed nosa. Autorka kusi nas również zabawnymi, ale wciąż mimo wszystko złośliwymi wtrąceniami ze strony uroczego w swej nieporadności brata Vincenta, a szefa Indy – Ryana. Niewypowiedziane uczucia iskrzą bowiem w otaczającym ich tle obiecująco, zwiastując psotne przewinienia.

     Podsumowując, na przełomie prawie 600 stron dostajemy wszystko, czego tak naprawdę moglibyśmy oczekiwać od naprawdę dobrego romansu – wrzące między wersami sprzeczne uczucia, skrupulatnie uplecioną intrygę, biegnącą swawolnym tempem akcję, a pośród tego nutkę porywającej, wręcz zwierzęcej, namiętności, czegoż więc chcieć więcej? No może tylko jednego, kolejnych historii na papierze spod tego samego pióra na półce możliwe jak najszybciej!

piątek, 15 maja 2020

24. WERONIKA KARDASZ – Tom 2: Układ idealny – Emilia Wituszyńska

     "Można być obojętnym na podszepty serca, można ignorować drugą osobę, próbować z tym walczyć, ale uczucia zawsze wygrywają, są silniejsze od głosu rozsądku."
     Przygotowania do ślubu trwają w najlepsze, jednak świat przestępczy nigdy nie śpi i, chociaż wydawałoby się, że po awansie Weronika zmuszona będzie zwolnić, prawdziwie niebezpieczna gra dopiero się zaczyna. Tym razem jednak powodzenie akcji nie leży tylko w jej rękach i nawet wbrew łączącego ją z podkomisarzem Łukaszem Trachmanem żalu, musi wyciągnąć w jego kierunku pojednawczą dłoń. Życie na krawędzie nie było mu przecież nigdy obce, więc rozbicie groźnego gangu motocyklowego również nie powinno stanowić dla niego wyzwania, a jednak Weronika nie przewidziała wszelkich ewentualności – w imię miłości nawet układ idealny nie miał szans.

     "Niebezpieczną grę", czyli poprzedni tom serii, wspominam nadzwyczaj dobrze, chociaż przyznam szczerze, że dopiero teraz, w momencie styknięcia się z kolejnym, widzę jak bardzo tęskniłam za Weroniką. Ta dziewczyna już na samym początku miała w sobie coś, co sprawiało, że przez jej historię płynęło się w zawrotnym tempie. Tutaj, w drugim tomie, chociaż samej Weroniki jest niewiele, radość z czytania pozostała u mnie równie duża, a to wszystko zapewne z kolei za sprawą Ewki, która nieźle na łamach książki swoją osobą namieszała – pyskata, z deka dziecinna podbiła moje serce znacznie szybciej niż się tego spodziewałam. A Łukasz? Z początku arogancki, zbyt pewny siebie pod wpływem postawionego przed nim zadania powoli odkrywa przed czytelnik inne oblicze. Czy lepsze? Tego musicie dowiedzieć się już sami, ja natomiast z czystym sercem mogę z kolei przyznać, że z każdą kolejną stroną zapisaną ich wspólną historią coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że pozory lubią mylić.

     "Układ idealny" zaskakuje, a na dodatek kipi od nagłych zwrotów akcji, wzburzonych uczuć i łamanych zasad. Tutaj nic nie jest takie, jak z początku mogłoby się nam wydawać – autorka zręcznie manewruje między rzucanymi mimochodem domysłami, a kiedy wydaje się, że wiemy więcej niż nasi bohaterowie, poszlaki zaczynają uciekać nam przez palce. I, chociaż przez cały ten tom obawy jednostajnym rytmem depczą nam po piętach, mam wrażenie, że tak naprawdę wątły węzeł niebezpieczeństwa jeszcze się nie zacisnął.

     Muszę przyznać, że zazwyczaj nie miewam szczęścia do serii, a jednak po raz kolejny Emilia Wituszyńska pozytywnie mnie swoim piórem zaskoczyła i pozostawiła z ogromnym niedosytem. Nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko czym prędzej zabrać się za czytanie ostatniego tomu!

środa, 6 maja 2020

23. IRIS MCBLACK – Tom 1: Kryształowe serce – Michał Bergel

     "Choć niektóre ofiary przekraczają nasze zdolności zrozumienia, nie oznacza to, że są daremne. Wszystko ma swój cel i porządek. Jeżeli wierzysz w swoją duszę, jeżeli ją czujesz całym sobą, uwolnienie jej dla osoby, którą kochasz, jest wielkim zaszczytem i spełnieniem."

     Iris, chociaż słyszała już nieraz okoliczne legendy o potężnych druidach, smokach czy władających potężną mocą czarnoksiężnikach, ani myślała wierzyć w te bujdy. Pośród spokojnego, ufajdanego tylko wiecznym niezdecydowaniem siostry, Chestermidu prowadziła więc życie upartej jak diabli nastolatki aż do dnia, gdy w niepokojących okolicznościach Olivia zniknęła. Co z tym wspólnego ma zwiędnięty już teraz kwiat, podarowany dziewczynie przez jednego z licznych adoratorów? A co najważniejsze, co czeka na nią po drugiej stronie stworzonego przez niego tunelu? Tylko jedne jest dla Iris wtedy pewne – zrobi wszystko, by odzyskać siostrę, nawet w imię własnego życia.

     Magiczna rzeczywistość przesycona jest pogłębiającym się mrokiem i tym samym stanowi poważne niebezpieczeństwo dla nieproszonych gości, a jednak mimo to otoczona jest także aurą prawdziwej niezwykłości. Wraz z odbywaną przy boku Iris podróżą mamy okazję poznać najróżniejsze jej zakamarki, a także coraz to bardziej fascynującej stworzenia – nie zabraknie też znanych wszystkim czarownic, podłych wróżek, czy nawet i kotów. "Kryształowe serce" aż kipi od magii, ale i od niewyobrażalnej ilości nagłych zwrotów akcji, czy naprawdę wzruszających, a momentami wprawiających w niezwykłe rozbawienie, dialogów. 

     Myślę, że wraz z główną bohaterkę będziecie się naprawdę dobrze bawić, niezależnie od tego jaką grupę wiekową reprezentujecie, chociażby ze względu na przesycone morałem rozdziały. Wszystko tutaj ma swój początek, a na dodatek już z tego miejsca mogę stwierdzić, że w Czajniczku nic nie dzieje się rolą wypadku. Przygoda pełna tajemnic i ryzyka porwie Was od pierwszych stron i nie będzie chciała puścić, dopóki tak jak ja, nie pochłonięcie jej w zatrważającym tempie.

     Na sam koniec muszę jednak przyznać, że zakończenie nie było dla mnie tak dużym zaskoczeniem, jakbym tego chciała – spodziewałam się niektórych wydarzeń, chociaż nie mogę powiedzieć, że Iris jednocześnie nie oszołomiła mnie podjętymi decyzjami. Podejrzewam, że nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zaryzykowała naprawdę wiele, a konsekwencje swoich czynów, które będzie musiała w najbliższym czasie zapewne ponieść, mogą się okazać tragiczne w skutkach nie tylko dla niej, ale i dla osób, które podczas niedawnej wyprawy poznała. W imię uratowania siostry musiała pokonać naprawdę wiele przeszkód i myślę, że równie dużo utraciła w zmaganiu z własnym przeznaczeniem.

     Bardzo długo zbierałam się do przeczytania "Kryształowego serca" i równie mocno tego żałuję, bo ostatecznie bawiłam się przy tej książce wspaniale. Dodatkowo dawno nie przeżywałam przygód żadnego bohatera z takim zapałem – Iris zdobyła moje serce swoją walecznością i pogodą ducha. Polubiłam również pozostałe postacie, a w tym przede wszystkim Hufronów, których historia pełna poświęceń była niebywale intrygująca, ale i zarazem momentami naprawdę łamiąca. Na przełomie 400 stron wydarzyło się wiele, a jednak mimo to mam wrażenie, że był to tylko ułamek tego, co autor będzie mógł zaproponować nam w kontekście całej serii, dlatego też z niecierpliwością będę czekać na kolejny tom.

     Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Jaguar.

czwartek, 30 kwietnia 2020

22. SENTYMENTALNA BZDURA – Ludka Skrzydlewska

       "Wiedziałam, że to była słuszna decyzja, bo nigdy wcześniej nie czułam się tak szczęśliwa. Nigdy w całym moim życiu (...) Chciałam czuć się tak już zawsze. Tak beztrosko, lekko i szczęśliwie."

     Piękna sceneria pogrążonej w zimie Anglii, wyczekiwany od lat ślub starszej siostry, a także cały weekend spędzony w towarzystwie dawno nieodwiedzanej rodziny – Veronica od samego początku wie, że ten wyjazd będzie koszmarem, ale gdy wiadomość o nim dociera do niej na trzy dni przed ceremonią, na wszelkie wymówki nie ma już czasu. Musi jechać, ale gdy jedyny przyjaciel przypomina o własnym koncercie, a tym samym bardzo ważnym dla niego wydarzeniu, pod dziewczyną załamuje się grunt – samotny powrót do paszczy lwa nie brzmi obiecująco, nawet po pięcioletnim treningu krav magi – ale na szczęście Tony szybko znajduję dla siebie zastępstwo. Przystojny brat, na dodatek gej, przecież nie może sprowadzić na nią zbytnich kłopotów, prawda?

     Historię Veronicy i Henre'go kojarzę z wattpada, nigdy co prawda nie miałam okazji jej tam przeczytać, ale gdy tylko okazało się, że zostanie ona wydana, wiedziałam, że muszę to nadrobić. I w efekcie końcowym pochłonęłam "Sentymentalną bzdurę" w niecałe dwa wieczory, a po moim ostatnim przestoju czytelniczym, myślę, że mówi to samo za siebie. Fabuła z początku nie wydawała mi się nazbyt oryginalna, jednak bohaterowie porwali mnie od pierwszych dialogów, a w tym przede wszystkim Henry. Podbił moje serce pierw swoją złośliwością, a później całkowicie rozstąpił je ukazaną wobec Veronicy troską. I właśnie dla niego byłabym w stanie wybaczyć autorce wszystko, nawet aż nazbyt rozwleczony rozwój wydarzeń.

     Książka osiągnęła objętość prawie 600 stron i akcja zaczyna się rozkręcać tak naprawdę wtedy, kiedy czytelnikowi wydaję się, że zbliża się ona już do końca, ale, jak się ostatecznie okazuję, niestety bohaterom wciąż po piętach depcze przeszłość. Z jednej strony wiążą się z nią wydarzenia, których bardzo łatwo się domyślić już na samym początku książki, ale z drugiej okazuję się że gdy Veronica w końcu zaczyna mówić o nich wprost, trafiają one w czytelnika tak mocno, jakby ani przez chwilę się ich nie spodziewał. A to dzieję się z kolei za sprawą naprawdę płynnego i rozbudowanego stylu pisania autorki. 

     Przyznam szczerze, że zakończenie mną wstrząsnęło, a nie spodziewałam się, że to w przypadku tej historii możliwe. Byłam przekonana, że na tym etapie nie zaskoczy mnie ona już niczym, a tymczasem okazało się, że to właśnie końcowe rozdziały poruszyły mnie najbardziej. Dlaczego? Sięgając po "Sentymentalną bzdurę" nie nastawiałam się na wiele, na dodatek wręcz liczyłam na lekki, niezobowiązujący romans, a tymczasem okazało się, że historia Veronicy i Henre'go kryje znacznie głębsze przesłanie, co zostało dobitnie podkreślone właśnie dzięki powstałemu epilogi. Myślę, że doprowadzenie do końca sprawy, która rozgrywała się na łamach książki w dobie dzisiejszego świata, czyli pomiędzy liczącą się pozycją, a także rozpaczliwą obawą jej utraty, byłoby prawie, że niemożliwe. I dlatego, chociaż moje serduszko gwałtownie się przez to nadłamało, to jednocześnie nie sposób byłoby nie docenić tak życiowego zakończenia, które dopełniło magiczną całość.