piątek, 19 lipca 2024

47. NIGHT SHIFT – Annie Crown

„Ja po prostu… wpadłem. Mam ochotę napisać do ciebie, gdy widzę coś zabawnego, chcę się z tobą umówić na kawę w przerwie między zajęciami, abyśmy mogli się sobie wyżalić. I chcę ci przedstawić wszystkich swoich kumpli, i chce poznać twoje przyjaciółki i,  nie mam pojęcie co robię (…)”

Nocna zmiana w bibliotece to dla Kendall idealny moment na ucieczkę od codziennego zgiełku, gdy jej rówieśnicy zapijają ciężar ubiegłego tygodnia na hucznych uniwersyteckich imprezach, ona wśród półek pełnych książek i cichych korytarzy oddaje się w ręce fikcji. Zatracona po uszy w gorących romansach wraz z ich bohaterami poszukuje upragnionego szczęśliwego zakończenia, jednak w obliczu spotkania z kapitanem uniwersyteckiej drużyny koszykarskiej – Vincentem Knightem wszystkie historie miłośnie, które miała okazje czytać, wydają się zbyt banalne. W jego ramionach odkrywa własną definicję miłości, a iskry, motyle w brzuchu i długie rozmowy o ukochanej poezji stają się dla niej nową codziennością.

Odnoszę wrażenie, że „Night Shift” to pozycja, na której premierę czekała niezwykle ogromna część bookstagramowej społeczności, na długie tygodnie jeszcze przed oficjalną przedsprzedażą bowiem Instagram tonął we fragmentach uroczo gorzkich dyskusji głównych bohaterów, poezji Elizabeth Barrett Browning, czy w żartach nawiązujących do tak bliskiej serca Vincenta koszykówki, snując przed nami infantylnie wyidealizowaną wizję wakacyjnego romansidła. Dzisiaj natomiast, po dobrych dwóch miesiącach od premiery, kiedy tuż po epilogu przysiadłam na chwilę, by zebrać myśli i z czystej ciekawości przejrzeć skale gwiazdek, przyznawanych temu tytułowi, jestem skłonna pokusić się o stwierdzenie, że dla wielu czytelników stał się on drastycznie rozczarowujący, dlatego chociaż z początku nie planowałam na dłużej pochylać się nad tą pozycją, w obliczu tak niezwykle skrajnych opinii, uznałam, że potrzebuję wysnuć własne zakończenie.

Sceneria rozgrywających się wydarzeń z majaczącym w tle kampusem kupiła mnie już od pierwszych chwil, niezwykły klimat uczelnianych wydarzeń rozłożył na łopatki, a pierwszy pocałunek naszych bohaterów w zakamarkach uczelnianej biblioteki rzucił na kolana. Zatraciłam się w tej historii bez opamiętania, pozwoliłam sobie po prostu przez nią płynąć, a towarzyszący mi w tej podróży, doprowadzający naszych bohaterów do szewskiej pasji i przepełnionych namiętnym napięciem kłótni, wątek „misscomunication” był niezwykle trafnym kompanem. Nie ukrywam, że nie spodziewałam się w go w tej pozycji, jednak wraz z tak lekko przyjemnym tłem fabularnym, okazał się strzałem w dziesiątkę.

Kendall, ku mojemu zaskoczeniu, na przełomie tej pozycji stała się bohaterką niezmiernie bliską memu sercu, z początku myślałam, że to zasługa jedynie jej niewyrachowanej pasji do literatury i ogólnego wyobrażenia jej postaci, przepełnionego słodkawą fikcja, kiedy jednak do jej serca wkradły się nieznane, ale w pełni namacalne uczucia, poczułam, jakbym przelała na papier własne myśli. I, chociaż momentami gubiłam się w jej przemyśleniach, traciłam z oczu drugie dno rzucanych przez nią żartów, czy miałam ochotę spłonąć zakłopotanym rumieńcem, zawzięcie kibicowałam jej w poszukiwaniu upragnionego zakończenia.

I, chociaż mogłabym na wiele sposobów przekonywać, że skrajność opinii wobec tej pozycji jest nieuzasadniona, to z ciężkim sercem muszę jednak przyznać, że dostrzegam ziarnko prawdy w wielu zarzutach, które dotknęły ten tytuł. Bawiłam się przy tej pozycji wyśmienicie, ku temu nie odczuwam żadnych wątpliwości, myślę też, że niejednokrotnie jeszcze przypomnę o tym tytule, na dłuższą metę jednak uważam, że niezwykła namiętność między naszymi bohaterami zabiła głębie ich relacji, nie wspominając już o tym, że czuję maleńkie rozczarowanie wobec tego, że nie mieliśmy okazji doświadczyć spotkania z Vincentem na boisku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz