sobota, 27 lipca 2024

48. Love, Theoritically – Ali Hazelwood

„Jednego nie wziąłem pod uwagę. Nie przewidziałem, że będę słuchał, jak ona godzinami opowiada o fizyce. Nie spodziewałam się, że przeczytam jej swoje artykuły naukowe. Nie wiedziałem, że spędzimy razem dwa dni. I że dowiem się, że ona jest… Wyjątkowa.”

Podwójne życie, które zmuszona prowadzić jest Elsie, chociaż z początku wydawało się jedyną drogą ku utrzymaniu, teraz staje się dla niej błędnym kołem, z którego nie sposób uciec. Za dnia oddaje się zajęciu, które kiedyś cieszyło ją co niemiara, każdej nocy zaś wciela się w inną postać, w zależności od oczekiwań klienta, gubiąc prawdziwą siebie. Wydawać, by się mogło, że życie w końcu się do niej uśmiecha, a marzenia, do których od lat dąży, w końcu zdają się być na wyciągnięcie ręki, jednak wtedy na jej drodze staje Jack – brat jednego z jej stałych klientów, a także członek komisji rekrutacyjnej. Czy za nienawistnymi spojrzeniami, które jej rzuca, może kryć się drugie dno?

Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się już przypadkiem zdradzić Wam, że pióro Ali Hazelwood z każdą przeczytaną przeze mnie historią spod jej ręki staje się dla mnie coraz to doskonalsze. I chociaż nie wspominam o tym wprost, biorąc pod uwagę, że „Love, Theoretically” to pierwszy tytuł jej autorstwa, którego recenzji postanowiłam się podjąć, to nie mogłabym udawać, że nie dostrzegam jak niezwykły talent ma ona do kreowania historii, które jednocześnie gwarantują nie tylko emocjonalne zaspokojenie, ale i są niezwykle intelektualnie satysfakcjonujące. Nie ukrywam, że szeroko rozumiane pojęcie fizyki w wielu kontekstach darzę niezapomnianą nienawiścią od najmłodszych lat, jednak w przypadku pióra właśnie tej autorki nawet to nie stanowiło dla mnie przeszkody. Odnoszę wręcz wrażenie, że najprawdziwiej skomplikowane równania nawet i matematyczne, od których nie raz i nie dwa pęka mi głowa w roku akademickim, w rękach Ali Hazelwood stałyby się dziełem sztuki.

Tło fabularne, które prezentuje nam ten oto tytuł, to intrygujące arcydzieło, które z każdą stroną odkrywa przed nami nowe niezwykle dopracowane szczegóły, chociaż nie sposób ukryć, że i sama koncepcja rozwoju wydarzeń staje się na tyle silnym fundamentem, że czytelnik od początku czuje w głębi serca, że „Love, Theoretically” to będzie lektura z rodzaju tych, które porywają bezpowrotnie. Język, przepełniony niezwykłą lekkością, ale i jednocześnie wyważonymi, chociaż wciąż niezwykle emocjonalnymi opisami, którym operuje autorka, dodatkowo pogłębia uczucie fascynacji odczuwane wobec przedstawianych nam wydarzeń. Nie sposób również przygotować się na wszelkie zawirowania, które w międzyczasie napotykamy po drodze, a które w niezwykle udany sposób zabawiają nam czas na przełomie przygotowanych dla nas ponad pięciuset stron.

Ostatnimi czasy zauważyłam, że niezwykle rzadko zdarza mi się płakać przy lekturze, często też bohaterowie danego tytułu nie otrzymują ode mnie należytej uwagi, a stają się jedynie dodatkiem do ciekawie poprowadzonej fabuły, w przypadku jednak „Love, Theoretically” nie dość, że zdarzyło mi się uronić kilka łez w obliczu poszczególnych konfliktów, to pokochałam postać Jacka całym sercem. To bohater, który roztacza wokół siebie niezwykle pociągającą charyzmę, jednocześnie jednak jego pewność siebie na przełomie lektury nie wybrzmiewa nazbyt arogancko. Wsparcie, którym obdarza Elsie, jednocześnie jednak pozwalając jej krążyć wybranymi przez nią samą ścieżkami, a także to, jak bezdennie szczery potrafi być w swoich uczuciach wobec niej, to kwestie, o których mogłabym opowiadać Wam godzinami.

Na pochwałę zasługuje również niezwykle szeroko ujęta kreacja Elsie, z początku nie byłam przekonana do wątku udawanej partnerki, który przeplatał się z jej codziennym życiem teoretyczki, z czasem jednak odkryłam, że Ali Hazelwood nadała mu niezwykły powiew świeżości, a w połączeniu z presją społeczną i zawodową, z którą musi się mierzyć, Elsie okazuje się niezwykle wielowymiarową postacią. Przysłowiową wisienką na torcie natomiast staje się poruszana tutaj niezwykle aktualna w dobie dzisiejszej rzeczywistości problematyka niezdrowej chęci wiecznego dostosowywania się, w której Elsie staje się symbolem walki o samą siebie.

piątek, 19 lipca 2024

47. NIGHT SHIFT – Annie Crown

„Ja po prostu… wpadłem. Mam ochotę napisać do ciebie, gdy widzę coś zabawnego, chcę się z tobą umówić na kawę w przerwie między zajęciami, abyśmy mogli się sobie wyżalić. I chcę ci przedstawić wszystkich swoich kumpli, i chce poznać twoje przyjaciółki i,  nie mam pojęcie co robię (…)”

Nocna zmiana w bibliotece to dla Kendall idealny moment na ucieczkę od codziennego zgiełku, gdy jej rówieśnicy zapijają ciężar ubiegłego tygodnia na hucznych uniwersyteckich imprezach, ona wśród półek pełnych książek i cichych korytarzy oddaje się w ręce fikcji. Zatracona po uszy w gorących romansach wraz z ich bohaterami poszukuje upragnionego szczęśliwego zakończenia, jednak w obliczu spotkania z kapitanem uniwersyteckiej drużyny koszykarskiej – Vincentem Knightem wszystkie historie miłośnie, które miała okazje czytać, wydają się zbyt banalne. W jego ramionach odkrywa własną definicję miłości, a iskry, motyle w brzuchu i długie rozmowy o ukochanej poezji stają się dla niej nową codziennością.

Odnoszę wrażenie, że „Night Shift” to pozycja, na której premierę czekała niezwykle ogromna część bookstagramowej społeczności, na długie tygodnie jeszcze przed oficjalną przedsprzedażą bowiem Instagram tonął we fragmentach uroczo gorzkich dyskusji głównych bohaterów, poezji Elizabeth Barrett Browning, czy w żartach nawiązujących do tak bliskiej serca Vincenta koszykówki, snując przed nami infantylnie wyidealizowaną wizję wakacyjnego romansidła. Dzisiaj natomiast, po dobrych dwóch miesiącach od premiery, kiedy tuż po epilogu przysiadłam na chwilę, by zebrać myśli i z czystej ciekawości przejrzeć skale gwiazdek, przyznawanych temu tytułowi, jestem skłonna pokusić się o stwierdzenie, że dla wielu czytelników stał się on drastycznie rozczarowujący, dlatego chociaż z początku nie planowałam na dłużej pochylać się nad tą pozycją, w obliczu tak niezwykle skrajnych opinii, uznałam, że potrzebuję wysnuć własne zakończenie.

Sceneria rozgrywających się wydarzeń z majaczącym w tle kampusem kupiła mnie już od pierwszych chwil, niezwykły klimat uczelnianych wydarzeń rozłożył na łopatki, a pierwszy pocałunek naszych bohaterów w zakamarkach uczelnianej biblioteki rzucił na kolana. Zatraciłam się w tej historii bez opamiętania, pozwoliłam sobie po prostu przez nią płynąć, a towarzyszący mi w tej podróży, doprowadzający naszych bohaterów do szewskiej pasji i przepełnionych namiętnym napięciem kłótni, wątek „misscomunication” był niezwykle trafnym kompanem. Nie ukrywam, że nie spodziewałam się w go w tej pozycji, jednak wraz z tak lekko przyjemnym tłem fabularnym, okazał się strzałem w dziesiątkę.

Kendall, ku mojemu zaskoczeniu, na przełomie tej pozycji stała się bohaterką niezmiernie bliską memu sercu, z początku myślałam, że to zasługa jedynie jej niewyrachowanej pasji do literatury i ogólnego wyobrażenia jej postaci, przepełnionego słodkawą fikcja, kiedy jednak do jej serca wkradły się nieznane, ale w pełni namacalne uczucia, poczułam, jakbym przelała na papier własne myśli. I, chociaż momentami gubiłam się w jej przemyśleniach, traciłam z oczu drugie dno rzucanych przez nią żartów, czy miałam ochotę spłonąć zakłopotanym rumieńcem, zawzięcie kibicowałam jej w poszukiwaniu upragnionego zakończenia.

I, chociaż mogłabym na wiele sposobów przekonywać, że skrajność opinii wobec tej pozycji jest nieuzasadniona, to z ciężkim sercem muszę jednak przyznać, że dostrzegam ziarnko prawdy w wielu zarzutach, które dotknęły ten tytuł. Bawiłam się przy tej pozycji wyśmienicie, ku temu nie odczuwam żadnych wątpliwości, myślę też, że niejednokrotnie jeszcze przypomnę o tym tytule, na dłuższą metę jednak uważam, że niezwykła namiętność między naszymi bohaterami zabiła głębie ich relacji, nie wspominając już o tym, że czuję maleńkie rozczarowanie wobec tego, że nie mieliśmy okazji doświadczyć spotkania z Vincentem na boisku.