„I tak kiedyś musimy umrzeć, Louise. Pogódź się z tym. W Modraniht twoje życie wreszcie znajdzie swój cel, a twoja śmierć wyzwoli nasz lud. Powinnaś być dumna. Tylko nielicznych spotyka tak wspaniały los.”
Nie raz i nie dwa wspominałam już, że z fantastyką to jakoś mi tak nie po drodze, najogólniej mówiąc, i, chociaż czytuje książki od dzieciaka, wciąż nie mogę z tym gatunkiem nawiązać odpowiednio trwałej więzi. Nadrabiam jednak zaległości ze swojej biblioteczki, aż wstyd bowiem przyznać, ile zakurzonych tytułów wciąż tam leży, i w ten oto sposób ponownie zanurzyłam się w świat wierzeń, sił nadprzyrodzonych i niezwykłych zaklęć, chociaż nie miałam tego w planach. Wczytując się jednak w lekturę Shelby Mahurin muszę przyznać, że w pewien sposób żałuje czasu, który musiała ona przeleżeć w moich zbiorach, bowiem od pierwszy stron, kiedy już znalazłam dla niej chwilę, czułam w powietrzu, że Lou i Reid stworzą cudowny duet, który przysporzy mi wiele radości, problemów i wzruszeń.
Świat przedstawiony omamił mnie szczegółowością, chociaż z początku nie mogłam odnaleźć się w natłoku wydarzeń, z czasem przyzwyczaiłam się do tempa akcji i, odrzucając wszelkie wątpliwości, pozwoliłam po prostu porwać się magii. Śledziłam z niezwykłą uwagą losy naszych bohaterów, czułam ten deptający po plecach Lou strach, a także rozumiałam przekonanie Reida, że świat, który zna, jest jedynym, jakiemu może ufać. Pojawiająca się między wierszami intryga, z pozoru dosyć banalna, prowadzona była w dosyć urzekający sposób, ale najbardziej chyba na przełomie tego tomu podobało mi się to, że każde wydarzenie miało swoje niepowtarzalne znaczenie; autorka nie mamiła nas nudnymi, zapychających momentów, wszystko bowiem działo się tutaj po coś.
Nie sposób ukryć, że "Gołąb i wąż" ma w sobie niesamowity potencjał, jednak odrobinę żałuję, że stanowi on część trylogii. Miewam bowiem pewne obawy wobec tego, czy ta historia zdoła udźwignąć na swych barkach kolejne dwa tomy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz