środa, 29 maja 2024

42. LOSERS – Tom 0.5: Wyzwanie – Harley Laroux

„Ale wiesz też, że są i głębsze powody: chcesz poznać coś, co prawdopodobnie jest dla ciebie całkiem nowe, coś, co budzi w tobie uczucia, których się nie spodziewałaś. Coś, co ci się podoba, chociaż uważasz, że nie powinno.”

Impreza z okazji Halloween miała być dla Jess jedynie okazją do powspominania starych czasów przy akompaniamencie kilku drinków i doborowego towarzystwa, tymczasem stała się początkiem nieznanego. Majaczące w tle wyzwanie zwiastuje obezwładniająco mroczne konsekwencje, a karty, które rozgrywa przed dziewczyną Mason zmuszają ją do gry na zasadach, o których nie ma zielonego pojęcia. Ucieczka nie wchodzi w grę, a pragnienie wygranej bywa zgubne i sprowadza na nią wydarzenia, o których nie śmiałaby nawet śnić. Uwielbiała ich upokarzać, a teraz musi tańczyć tak, jak jej zagrają.

Przy tak pięknej pogodzie zazwyczaj dosyć swobodnie czytuje coraz to nowsze tytuły na świeżym powietrzu, niezależnie od tego, czy akurat mam na tapecie namiętny romans z odważnie zawstydzającym językiem czy thriller psychologiczny z wieloma nadzwyczaj zbrzydzonymi scenami. Ten tytuł jednak wyszedł przed szereg i już po kilkunastu stronach namalował na moich policzkach czerwonawe rumieńce, zmuszając mnie tym samym do zaszycia się w domowym zaciszu. „Wyzwanie” bowiem kipi emocjami, sensualnym napięciem i skrywanymi w najczarniejszych zakamarkach umysłu fantazjami, o których mało kto nie bałby mówić się głośno. Ta historia rozpala zmysły, ale i zmusza do refleksji na temat własnej reputacji, ale i też tego, czy jesteśmy w stanie poświęcić ją, by ukoić własne pragnienia.

Jessica nie pozwala nam się poznać, wiemy o niej w zasadzie tylko to, co sama chce nam przekazać, ale mimo tego śledzimy jej losy z należytą uwagą, bowiem jej postać mimochodem mami nas słodkawą tajemnicą. Wielokrotnie na przełomie lektury zastanawiamy się także, czy bliżej jej do zapatrzonej w siebie oprawczyni, czy zagubionej i spragnionej uwagi kobiety, wydarzenia, o których nam mimochodem opowiada rzucają bowiem na jej postać dwojakie światło. Walka, którą na naszych oczach toczy z własnymi pragnieniami zdziera z niej skrupulatnie wyrzeźbioną maskę i czyni z nas współwinnych, bowiem wraz z tym zdarzeniem nie będziemy mogli już poczynić odwrotu i udawać, że ta historia nigdy się nie zdarzyła.

”Wyzwanie” balansuje na granicy, łamie wszelkie założenia tabu, ale i rozpala serca do czerwoności. Wielokrotnie nakazuje wybierać między tym co słuszne, a tym, co przyniesie ukojenie, ale i rozpieszcza możliwościami, które każde ze zdarzeń buduje przed nami. A kiedy wydawać, by się mogło, że Jessica niczym już nas nie zaskoczy, do gry wkracza Mason, uchyla przed nami rąbek prawdy i opowiada o sobie w sposób, który ukaja dusze. Pozostałe postacie natomiast stają się symbolem tajemnicy, która czyha na nas w kolejnych tomach, i nie mogłabym ukryć, że odrobinę obawiam się tego, czy kwitnąca na przełomie lektury relacja poliamoryczna nie zakłóci mojej więzi z tą serią, ale oto martwić zamierzam się później, kiedy ona rzeczywiście wybrzmi na tle tej historii.

Przyznam szczerze, że z początku nie wierzyłam w sukces tej pozycji, skłonna byłam bardziej ku przekonaniu, że tak okrojony wstęp do serii Losers jest wręcz zbędny, po lekturze stwierdzam jednak, że „Wyzwanie” to pewnego rodzaju próba, pełna mgławych rozdroży, intensywnych gier i mrocznych fantazji. To Wy musicie zdecydować, czy aby na pewno jesteście gotowi na brutalne zderzenie ze światem, który roztacza przed nami Harley Laroux. 

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Papierowe Serca [@wydawnictwopapieroweserca].

wtorek, 28 maja 2024

41. MAŁA CHARLIE – Zuzanna Kulik

„Teraz nie potrafię już dłużej dusić w sobie uczucia, które pojawia się w jej obecności (…). Jeszcze nie wiem, jak tego dokonam, ale to zrobię. Zdobędę to, co zakazane, bo tylko jej uśmiech sprawia, że jestem szczęśliwy.” 

Dorosłość była dla Charlie czymś zakazanym, wychowywana w idealistycznej rodzinie, wśród trzech niezwykle nadpobudliwych braci, którzy jej bezpieczeństwo traktowali jak najcenniejszy skarb, pozwala sobie jedynie marzyć o rzeczach, które dla jej rówieśników zdają się być codziennością. Impreza bractwa miała być więc jej słodką tajemnicą i szansą, by zabłysnąć wśród nieznajomych odwagą i zaimponować uczelnianej gwieździe przebojowością. Tymczasem jednak sceneria, którą sobie wymarzyła szybko zamienia się w tani melodramat, a jakby tego było mało, jej główny bohater snów okazuję się dupkiem, jakich mało. I wydawać, by się mogło, że wszystko stracone, jednak na drodze dziewczyny pojawia się Ashton i oferuje jej swą dłoń z niezwykle czarującą, niepisaną obietnicą. Charlie nie spodziewa się jeszcze jak duże konsekwencje będzie niosła za sobą jej zgoda, a także fakt, że mężczyzna ten jest starszym bratem jej najlepszej przyjaciółki.

„Mała Charlie” z początku wydawała mi się romansidłem z typu tych, które poza ładną okładką nie mają zbyt wiele do zaoferowania czytelnikowi, bowiem sam zamysł tej historii przewijał się przez moje dłonie już nie raz. Ona mimo wieku trzymana pod kloszem, z dala od uczelnianych pokus i on, człowiek prawy, który krok po kroku uczy ją dorosłości – no oceńcie sami, nie czytaliście jeszcze nigdy nic podobnego? Odpowiedź na to zapytanie nasuwa się sama, nie mogę jednak ukrywać, że mimo tego, jak znajomy jest mi to już motyw, to odczuwam wobec niego pewną słabość, dlatego też miałam z tyłu głowy cichą nadzieję, że szansa, którą podaruje tej historii nie będzie stracona. 

Tytuł ten swoje początku nakreślił na platformie wattpad i, chociaż zazwyczaj nie miewam ku temu żadnych obiekcji, tutaj niestety czuć charakterystyczny dla tej strony język, a niektóre fragmenty mogą stać się dla czytelnika ciężkie w odbiorze, bowiem nie wybrzmiewają one na tyle zrozumiale, by nie budzić zastrzeżeń. W oczy rzuca się, ku mojemu rozczarowaniu, również obarczone ignorancją znaczenie podejmowanych przez Charlie decyzji; wybory, których dokonuje w znaczący sposób mogą wpłynąć na jej przyszłość, a mi podczas tychże zdarzeń towarzyszyło jedynie poczucie rozmowy o pogodzie.

Należy jednak przyznać, że duet naszych bohaterów tworzy dość nietypową mieszankę, jednak z rodzaju tych, które uzależniają od pierwszych stron. Charlie początkowo roztacza wokół siebie aurę niezwykle głupiutkiej dziewczynki, która zgubiła się pośród zarezerwowanych wyłącznie dla dorosłych wydarzeń, z czasem jednak rozbudziła we mnie niebywałą nostalgię wobec czasów, kiedy to sama wkraczałam w dorosłość. Ashton z kolei, chociaż nie wykreowany zbyt rozlegle na przełomie tego tomu, wielokrotnie wywoływał na moim ciele gęsią skórkę; uwielbiałam jego podejście do Charlie, upór w dążeniu do celu, a także momenty, w których prowadził ją przez nieznane rejony i dbał, by czuła się w bezpiecznie. Trwał w swoim zauroczeniu przez wiele lat, a kiedy zdobył choć odrobinę upragnionej uwagi Charlie, przychylił jej nieba, dopóki przeszłość nie rozegrała na stole decydujących kart. Myślę, że motywy jego postępowania mogłyby nakreślić solidny filar dla tej historii, biorąc jednak pod uwagę zakończenie, które otrzymujemy w tym tomie, nadzieją na rozwinięcie fabuły staje się tom drugi i, chociaż domyślam się, że powyższy zabieg miał na celu zapewnić autorce odpowiednią sprzedaż przy kolejnych częściach tejże historii, to w żadnym stopniu nie powinien on dominować nad integralnością fabuły.

Na sam koniec chciałabym jeszcze jedynie podkreślić, że potyczki słowne, które Charlie prowadziła z braćmi i, którymi okraszane były te mniej dynamiczne momenty na przełomie lektury, rozkładały mnie na łopatki i napełniały czułością. A grająca drugie skrzypce Haley? Jej cięty język, umiejętność dostrzegania tak wielu szczegółów, a także poczucie humoru, którym darzyła nas przy każdym spotkaniu wprawiały mnie w niezwykle udany nastrój.

Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Editio Red [editio_red].

wtorek, 21 maja 2024

40. OBJECTS OF ATTRACTION – Tom 2: Jej wisienki – Penelope Bloom

„Lubienie kogoś może się stać nasionkiem, które zapuszcza korzenie w glebie. Dopóki nie zobaczysz, jak rośnie, nigdy się nie dowiesz, ile jest w nim potencjału. Na wcześniejszych etapach można pomylić fascynację z miłością, a potem zobaczyć, że z nasionka wyrosło coś, czego się nie spodziewałaś.”

Dla Hailey tamten dzień był jak wiele poprzednich, zagubiona między dziesiątkami nowych przepisów i szalejącymi długami poszukiwała sposobu na sukces. Wierzyła, że jej pasja w końcu się zwróci, jednak póki co przysparzała jej jedynie kłopotów, które tym razem przyodziały postać pewnego, niebywale pyszałkowatego biznesmena, który nie dość, że pragnął jej wisienek i nie obawiał się mówić o tym głośno, to na dodatek ukradł wazon pełen kwiatów. Zostawił jej swoją wizytówkę, jakby mimo tego okropnego przedstawienia, które jej zaprezentował, naprawdę wierzył, że do niego zadzwoni… I cóż, nie pomylił się.

„Jej wisienki” zapowiadały się co najmniej obiecująco, chociaż okładka pozostała dość prosta i subtelna, to opis po raz kolejny stał się słodką i niezwykle sensualną obietnicą. Fakt, że w tym tomie mieliśmy również poznać bliżej Williama, który już zdążył zwrócić moją uwagę przy wcześniejszej części, stał się dodatkowym autem. Wierzyłam, że i Hailey podoła zadaniu, okaże się równie ujmującą postacią co Natasha i w podobny sposób zaczaruje mnie swoją autentycznością. Ostatecznie jednak ta lektura przypomniała mi jedynie dlaczego tak bardzo lubuję się w jednotomówkach.

Starałam się traktować ten tytuł z przymrużeniem oka, dbałam, by nie wymagać od niego górnolotności, ale i to na niewiele się zdało. Początek tej historii był obiecujący, owszem, pierwsze spotkanie naszych bohaterów wybrzmiało niebywale urzekająco na tle całej lektury i rozbudziło we mnie niczym niestrudzoną ciekawość co do późniejszych wydarzeń. Niezwykle urokliwa okazała się również sceneria, kto nie marzył choć raz, by wdać się w gorący romans w cukierni, w towarzystwie pysznych wypieków i niezwykłych aromatów? Nie minęło jednak zbyt wiele czasu, kiedy to zderzyłam się z pierwszym problemem, bowiem tak, jak w przypadku Bruce’a autentyczność jego czynów po prostu się czuje, tak w przypadku Williama o nich się jedynie mówi i może nie rzucałoby się to aż tak w oczy, gdyby nasz główny bohater na co dzień przejawiał swoją postawą coś więcej niż aurę niebywale zapatrzonego w siebie kolesia. Po fragmentach, w których uczestniczył w pierwszym tomie oczekiwałam od niego naprawdę wiele, bowiem wydawać, by się mogło, że ma on wiele do opowiedzenia, a za uzależnieniem, z którym się mierzy, kryje się niebywale urokliwy mężczyzna. Tymczasem autorka w żadnym stopniu nie podołała wyzwaniu i ostatecznie zamiast interesującego kręgosłupa moralnego, dostaliśmy Williama w nieco wątlej i mdłej postaci, a na dodatek jego uczucia nie dość, że zostały potraktowane dosyć oględnie, to na dodatek spłaszczono je jedynie do sfery czysto fizycznej.

Z Hailey autorka obeszła się odrobinę łaskawiej, poznaliśmy jej pasje, jej przyjaciół, a także aspiracje, do których dążyła, chociaż nie ukrywam, że ciągłe wzmianki o jej doświadczeniu sensualnym na dłuższą metę doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Prawdziwym gwoździem do trumny okazało się jednak coś innego. Wspominałam już wielokrotnie, że cenię sobie to erotycznie zabarwione, ale wciąż taktowne poczucie humoru, z którego zasłynęła ta seria,  tylko że w przypadku „Jej wisienek” ono zaginęło, a przynajmniej dla mnie stało się z czasem zbyt ciężkie i dosyć niesmaczne. Nie wnosiło wiele do lektury, a jedynie prowadziło do krzywdzących wniosków, więc czy utrata tak cennego, jak i przewodniego atutu nie przemawia w dosadny sposób sama za siebie?

poniedziałek, 20 maja 2024

39. GOŁĄB I WĄŻ – Tom 1: Gołąb i wąż – Shelby Mahurin

„I tak kiedyś musimy umrzeć, Louise. Pogódź się z tym. W Modraniht twoje życie wreszcie znajdzie swój cel, a twoja śmierć wyzwoli nasz lud. Powinnaś być dumna. Tylko nielicznych spotyka tak wspaniały los.”

Kradzież nie była dla niej obca, a wieczne burdy stały się przykrą codziennością, Lou jednak wiedziała, że wyrzekniecie się magii było dla niej jedynym, zapewniającym bezpieczeństwo wyjściem. Jej czas znów dobiegał końca, zło czaiło się za najbliższym zakrętem i, chociaż pierwsze spotkanie z Reidem wydawało się jedynie zbiegiem okoliczności, z czasem jednak stało się szansą na przetrwanie choćby kilku kolejnych dni. Z pozoru tak od siebie różni – Czarownica z nożem na szyi w postaci przeszłości i Łowca osaczony kościelnymi wierzeniami – kiedy jednak znane im dotąd światy rozpadają się kawałek po kawałeczku, niszcząc dotychczasowe złudzenia, stają się dla siebie jedynym oparciem.

Nie raz i nie dwa wspominałam już, że z fantastyką to jakoś mi tak nie po drodze, najogólniej mówiąc, i, chociaż czytuje książki od dzieciaka, wciąż nie mogę z tym gatunkiem nawiązać odpowiednio trwałej więzi. Nadrabiam jednak zaległości ze swojej biblioteczki, aż wstyd bowiem przyznać, ile zakurzonych tytułów wciąż tam leży, i w ten oto sposób ponownie zanurzyłam się w świat wierzeń, sił nadprzyrodzonych i niezwykłych zaklęć, chociaż nie miałam tego w planach. Wczytując się jednak w lekturę Shelby Mahurin muszę przyznać, że w pewien sposób żałuje czasu, który musiała ona przeleżeć w moich zbiorach, bowiem od pierwszy stron, kiedy już znalazłam dla niej chwilę, czułam w powietrzu, że Lou i Reid stworzą cudowny duet, który przysporzy mi wiele radości, problemów i wzruszeń.

Świat przedstawiony omamił mnie szczegółowością, chociaż z początku nie mogłam odnaleźć się w natłoku wydarzeń, z czasem przyzwyczaiłam się do tempa akcji i, odrzucając wszelkie wątpliwości, pozwoliłam po prostu porwać się magii. Śledziłam z niezwykłą uwagą losy naszych bohaterów, czułam ten deptający po plecach Lou strach, a także rozumiałam przekonanie Reida, że świat, który zna, jest jedynym, jakiemu może ufać. Pojawiająca się między wierszami intryga, z pozoru dosyć banalna, prowadzona była w dosyć urzekający sposób, ale najbardziej chyba na przełomie tego tomu podobało mi się to, że każde wydarzenie miało swoje niepowtarzalne znaczenie; autorka nie mamiła nas nudnymi, zapychających momentów, wszystko bowiem działo się tutaj po coś.

Zazwyczaj bywa tak, że główni bohaterowie, choćby w minimalnym stopniu, gdzieś tam na przełomie lektury zaczynają doprowadzać mnie do szału, jeszcze częściej mierzę się i z tym, że któregoś z nich nie potrafię obdarzyć nawet zalążkiem sympatii, nawet jeśli spędzam w jego towarzystwie długie godziny. Tutaj jednak nic z powyższych aspektów nie zaistniało, a o Reidze mogłabym Wam opowiadać długimi godzinami. Lou doprowadzała go do szewskiej pasji kilkanaście razy dziennie, a on mimo to odnosił się do niej z szacunkiem i zapewniał ochronę. Od samego początku miał w moim sercu wysnute miejsce, jednak kiedy w końcu wziął się w garść i zmierzył z własnymi uczuciami piszczałam jak szalona. A te rumieńce? Uwielbiałam momenty, w których nasza czarownica swoim ciężkim i potocznym językiem doprowadzała go do granicy.

Nie sposób ukryć, że "Gołąb i wąż" ma w sobie niesamowity potencjał, jednak odrobinę żałuję, że stanowi on część trylogii. Miewam bowiem pewne obawy wobec tego, czy ta historia zdoła udźwignąć na swych barkach kolejne dwa tomy.