„Bądź dla nich opoką, dobrze? Dla nich wszystkich. Jesteś dużo silniejszy, niż ci się wydaje, Nash. (...) Wykorzystaj swój ból i pomóż im, kiedy mnie już tu nie będzie. Opiekuj się nimi, zwłaszcza dziewczynkami. Moje dziewczynki będą cię potrzebowały.”
Przewijał się na rodzinnym ranczu odkąd tylko pamiętała – jadał z nimi niedzielne obiady, imprezował z jej braćmi, a w tajemnicy bronił jej honoru, o czym nigdy nie miała się dowiedzieć. Wyjeżdżając, nie tęskniła za nim, a on pamiętał ją jedynie jako młodszą, znienawidzoną siostrę. Dziś, wiele lat później, choć stali się dla siebie zakazanym owocem, nie potrafią przejść obok siebie obojętnie. Nash od wielu lat nie przespał ani jednej nocy, nawiedzany przez koszmary. Cecilia przez lata żyła u boku bogatego, obojętnego mężczyzny, który jej nie dostrzegał. Teraz, powracając na rodzinne ranczo, nie myśli o miłości, lecz Nash krok po kroku burzy mur, którym otoczyła swoje serce. Bolesna przeszłość wciąż nie powiedziała jednak ostatniego słowa.
Nie ukrywam, iż po lekturze pierwszego tomu serii Rebel Blue Ranch odkryłam w sobie prawdziwe, choć dotąd głęboko ukryte, upodobanie do kowbojskiego klimatu. Urzekł mnie nastrój, jaki zazwyczaj w tym gatunku panuje, założyłam więc, że „Serce na wodzy” idealnie nada się na towarzyszące nam w tym miesiącu nieprzerwanie nadzwyczaj ponure jesienne wieczory. Ku mojemu rozczarowaniu moje przypuszczenia okazały się nieporównywalnie błędne. W tej opowiastce również trafiamy do małego miasteczka, gdzie każdy przyznaje się znać każdego, a na dodatek mamy do czynienia z rodzinnym ośrodkiem jeździeckim o niezwykle urzekającej nazwie Srebrzyste Sony, odnoszę jednak usilnie wrażenie, iż mimo to próżno tu szukać prawdziwie charakterystycznego klimatu rancza. Pragnęłam wraz z bohaterami zatracić się w stukocie końskich kopyt, w zapachu siana i codziennym rytmie życia na ranczu, poczuć głębię świata przedstawionego, a zamiast tego otrzymałam zaskakująco dużą dawkę sangrii, hokeja i nieprzepracowanych traum.
Na docenienie z pewnością zasługuje zapadający w pamięć humor, który towarzyszy tej historii od pierwszych stron. Zabawne sceny i pełne błyskotliwości dialogi między Cecilią a jej przyjaciółkami wnoszą do opowieści lekkość i ciepło, momentami skutecznie rozładowując cięższe emocjonalnie wątki. Uwielbiam również relacje, które autorka przepięknie wykreowała pomiędzy główną bohaterką a jej braćmi – wnoszą one niezwykłą dozę autentyczności do tej historii – i, choć uważam, że wiele wątków z nimi związanych można by jeszcze ciekawiej urozmaicić, stanowią one jeden z najbardziej udanych elementów całej powieści. A motyw hokeja w tle? Niedopracowany, choć zdecydowanie warty uwagi – podobnie zresztą jak Festiwal, którego Cecilia stała się właściwie główną pomysłodawczynią. Do samego końca liczyłam, że ten wątek pozwoli mi zatracić się w nastroju lokalnych przysmaków, przekazywanych z pokolenia na pokolenie tradycji i wesołych przyśpiewek, tymczasem otrzymałam zaledwie dwie strony nadzwyczaj suchego tekstu.
Końcowe rozdziały były dla mnie najboleśniej rozczarowującą częścią tej opowieści i to nie tyle ze względu na przewidywalność, która, choć wyczuwalna, miała w sobie pewnego rodzaju intrygujący urok, ile przez coraz wyraźniej przebijające się zabarwienie erotyczne, które im bliżej epilogu, tym bardziej wysuwało się na pierwszy plan. Początkowo byłabym w stanie nawet stwierdzić, że mają one w sobie prowokująco pociągający nastrój, ostatecznie jednak uważam, że zabiły one głębie uczucia między naszymi postaciami. Na dodatek, może to wina tłumaczenia, a może i w orginale te sceny pozostają równie drętwe, wiem jednak, że pozostawiły we mnie niesmak, który jeszcze długo będzie pobrzmiewał echem w zakamarkach pamięci.
 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz