„Bądź dla nich opoką, dobrze? Dla nich wszystkich. Jesteś dużo silniejszy, niż ci się wydaje, Nash. (...) Wykorzystaj swój ból i pomóż im, kiedy mnie już tu nie będzie. Opiekuj się nimi, zwłaszcza dziewczynkami. Moje dziewczynki będą cię potrzebowały.”
Nie ukrywam, iż po lekturze pierwszego tomu serii Rebel Blue Ranch odkryłam w sobie prawdziwe, choć dotąd głęboko ukryte, upodobanie do kowbojskiego klimatu. Urzekł mnie nastrój, jaki zazwyczaj w tym gatunku panuje, założyłam więc, że „Serce na wodzy” idealnie nada się na towarzyszące nam w tym miesiącu nieprzerwanie nadzwyczaj ponure jesienne wieczory. Ku mojemu rozczarowaniu moje przypuszczenia okazały się jednak nieporównywalnie błędne. W tej opowiastce również trafiamy do małego miasteczka, gdzie każdy przyznaje się znać każdego, a na dodatek mamy do czynienia z rodzinnym ośrodkiem jeździeckim o niezwykle urzekającej nazwie Srebrzyste Sony, odnoszę jednak usilnie wrażenie, iż mimo to próżno tu szukać prawdziwie charakterystycznego klimatu rancza. Pragnęłam wraz z bohaterami zatracić się w stukocie końskich kopyt, w zapachu siana i codziennym rytmie życia na ranczu, poczuć głębię świata przedstawionego, a zamiast tego otrzymałam zaskakująco dużą dawkę sangrii, hokeja i nieprzepracowanych traum.
Na docenienie z pewnością zasługuje zapadający w pamięć humor, który towarzyszy tej historii od pierwszych stron. Zabawne sceny i pełne błyskotliwości dialogi między Cecilią a jej przyjaciółkami wnoszą do opowieści lekkość i ciepło, momentami skutecznie rozładowując cięższe emocjonalnie wątki. Uwielbiam również relacje, które autorka przepięknie wykreowała pomiędzy główną bohaterką a jej braćmi – wnoszą one niezwykłą dozę autentyczności do tej historii – i, choć uważam, że wiele wątków z nimi związanych można by jeszcze ciekawiej urozmaicić, stanowią one jeden z najbardziej udanych elementów całej powieści. A motyw hokeja w tle? Niedopracowany, choć zdecydowanie warty uwagi – podobnie zresztą jak Festiwal, którego Cecilia stała się właściwie główną pomysłodawczynią. Do samego końca liczyłam, że ten wątek pozwoli mi zatracić się w nastroju lokalnych przysmaków, przekazywanych z pokolenia na pokolenie tradycji i wesołych przyśpiewek, tymczasem otrzymałam zaledwie dwie strony nadzwyczaj suchego tekstu.
Końcowe rozdziały były dla mnie najboleśniej rozczarowującą częścią tej opowieści i to nie tyle ze względu na przewidywalność, która, choć wyczuwalna, miała w sobie pewnego rodzaju intrygujący urok, ile przez coraz wyraźniej przebijające się zabarwienie erotyczne, które im bliżej epilogu, tym bardziej wysuwało się na pierwszy plan. Początkowo byłabym w stanie nawet stwierdzić, że miało ono w sobie prowokująco pociągający nastrój, ostatecznie jednak uważam, że zabiło głębie uczucia między naszymi postaciami. Na dodatek, może to wina tłumaczenia, a może i w originale te sceny pozostają równie drętwe, wiem jednak, że pozostawiły we mnie niesmak, który jeszcze długo będzie pobrzmiewał echem w zakamarkach pamięci.
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Editio Red [editio_red].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz