środa, 1 października 2025

ZAPOMNIJ, ŻE ISTNIAŁEM – Tom 2: Pamiętaj, że byłam – Beata Majewska

„Straszne głupstwo. Ale nie boję się ciebie. Pewnie za chwilę znowu będę, ale teraz nie czuję strachu. Pociągasz mnie. Pragnę cię (...)”

Ich znajomość kiełkuje w obliczu krwawego nieszczęścia, które bezpowrotnie odmienia bieg ich życia. Dla Weroniki to początek egzystencji naznaczonej zapomnianą stratą, ale również rzeczywistość, w której ponownie musi nakreślić własne ja. Dla Nikity wydawać, by się mogło że to dzień podobny do wielu, jakich już zaznał, a jednak to właśnie on odciska decydujące piętno na jego przyszłości. Uczucie, które tli się między nimi balansuje na krawędzi świata, który on zna od podszewki, a w którym ona stawia pierwsze, drżące kroki, mimo to oboje pragną wierzyć, że pośród mroku odnajdą w swych ramionach upragnione szczęście. 

„Pamiętaj, że byłam” to z jednej strony historia kontynuująca serię, która po raz pierwszy wpadła w moje dłonie lata temu, jeszcze w momencie, kiedy na moich półkach gościły w większości słodkawe opowiastki. Z drugiej strony, mamy tu do czynienia z nowymi postaciami, takimi, o których niegdyś mimochodem padło słowo lub dwa, natomiast ci wszyscy, których dotychczas znaliśmy, stają się jedynie odległym, niemal zapomnianym tłem. Tym samym warto zaznaczyć, że lektura tego tomu niesie ze sobą kłąb doświadczeń, których na pierwszy rzut oka trudno się nawet spodziewać. „Zapomnij, że istniałem” swoją fabułę opierało na ucieczce oraz zapomnieniu, a także uczuciu, które jest w stanie wyleczyć nawet najbardziej zlęknione serce. Mogliśmy również trochę bliżej poznać świat pszczelarstwa, czy obserwować zatrważające zmiany w charakterach naszych głównych bohaterów. W tym tomie już w pierwszym rozdziale natomiast wpadamy w sam środek mafijnych porachunków, by chwilę później stać się pełnoprawnymi uczestnikami krzywdzących wydarzeń.

Na pierwszy rzut oka można by uznać wspomniane zdarzenia za niezwykle trafny sposób poprowadzenia akcji, jednak w rzeczywistości wszystko to, z czym zderzamy się w pierwszych rozdziałach tego tomu, okazuje się niezwykle zawiłe i to w sposób, który potrafi doprowadzić niejednego czytelnika do szału. Śmiem przyznać, że gdyby nie fakt, iż nie lubię porzucać rozpoczętych serii, chyba odrzuciłabym tę powiastkę już po kilku początkowych zdaniach. Autorka w moich oczach posiada niezwykły talent do plątania – czy to języka powieści, jak w pierwszym tomie, czy faktów, jak ma to miejsce tutaj, co ponownie nadaje lekturze chaotyczny, ciężkawy wydźwięk.

Relacja naszych głównych bohaterów opiera się w zasadzie na zaledwie dwóch punktach, punkcie A, w którym poznają się na nowo, oraz punkcie B, gdzie wmawia się nam, że ich relacja jest na tyle trwała, by słowo kocham cię było odpowiednie. Scenariusz na dodatek wydaję się bliźniaczy, powielający wręcz te same błędy, z którymi mieliśmy już do czynienia w przypadku Rafała i Luizy. Najbardziej wstrząsającym jednak aspektem tej relacji jest sposób, w jaki się ona rozpoczyna – od gwałtu, który bohater próbuje przedstawić jako coś, czego nasza bohaterka chciała, chociaż wielokrotnie w tekście napotykamy na słowo „nie”. Po zdarzeniu Nikita wmawia Weronice, że „ją uszanował”, bo inni obeszliby się z nią znacznie gorzej, ale jakby tego było mało, chwilę później autorka mimochodem zarzuca w tekście wzmianką o syndromie sztokholmskim, licząc zapewne, że w ten sposób doda tej historii głębi, tymczasem relacja romantyczna pozostaje zbyt płytka, by można było poważnie mówić o jakiejkolwiek psychologicznej prawdzie czy aż tak skomplikowanej dynamice między bohaterami. Na dodatek temat ucicha zaledwie kilka słów dalej, a na przestrzeni pozostałych rozdziałów już nikt nie zastanawia się nad jego sensem, co myślę, że również mówi wiele.

Po pierwszym tomie byłam w pewien sposób rozczarowana, ale i przede wszystkim nienasycona. W przypadku tego tomu czuję się z kolei rozdarta – odnoszę bowiem silne wrażenie, że „Zapomnij, że istniałem” choć naznaczone wieloma nieścisłościami opowiadało o czymś, miało w sobie choć odrobinę ciekawej finezji, podczas gdy ton "Pamiętaj, że byłam" zdaje się dryfować bez konkretnego celu po nieskończonym oceanie.