"Chce wiedzieć o tobie wszystkie, ale bez względu na twoje odpowiedzi, chce ciebie. (...) Będziesz nieidealnym dopełnieniem nieidealnej mnie. A ja będę nieidealnym dopełnieniem nieidealnego ciebie. Pasuje ci taki układ?"
Muszę przyznać, że pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na mnie Oliwia, było dalekie od pozytywnego. Sprawiała ona bowiem wrażenie irytująco wyniosłej kobiety, przekonanej, że dziewczęcy urok i rozbrajający uśmiech wystarczą, by wygrać niemal każde starcie. Wciąż nie potrafię jednoznacznie określić, skąd brało się u niej takie usposobienie, zwłaszcza że z każdym kolejnym rozdziałem coraz wyraźniej wyłaniało się jej drugie oblicze, przepełnione wrażliwością, ciepłem i zaskakującą szczerości. Ta przemiana sprawiła, że ostatecznie zawiązałyśmy nić porozumienia. Nie ukrywam jednak, że zdecydowanie większą sympatią obdarzyłam Błażeja, który, chociaż mierzył się z rażącym brakiem umiejętności komunikacji, okazał się bohaterem niebywale zabawnym, troskliwym i myślącym o innych częściej niż o sobie samym, a przy tym zaskakująco ujmującym. Nie zapomnijmy o najważniejszym, Lazur, bez wątpienia moje serce należy właśnie do niego. Sceny, w których obdarzał innych tym niezwykle pobłażliwym spojrzeniem, warczał na Oliwię czy podtrzymywał Błażeja na duchu, były absolutnie bezbłędne, uśmiałam się przy nich co niemiara!
Fabuła pozostaje prosta, powiedziałabym wręcz, że jest komfortowo nieskomplikowana, i to właśnie stanowi jej największy atut, gdyż ta historia nie opowiada o cudach rodem z filmowych opowieści, lecz o czymś o wiele bardziej namacalnym; o tym, że w świątecznym czasie zaczynamy patrzeć głębiej, uważniej, z większą czułością. To, co wcześniej wydawałoby się nieistotne, zaczyna nabierać znaczenia, a nawet najprostsze spotkanie potrafi stać się impulsem, który po cichu odmienia nasze życie i kieruje je na zupełnie nowy tor. To właśnie ta codzienna magia, subtelna i niewymuszona, tworzy tutaj najpiękniejszy zimowo-świąteczny klimat.
Rozczulony uśmiech wywoływały we mnie również świąteczne wstawki oraz wdzięczne tytuły poszczególnych części, które w uroczy sposób porządkowały tekst i budowały ciepły, zimowy nastrój. Szczególnie urzekła mnie tradycja świątecznych czekoladek, a także pełna emocji i subtelnych złośliwości potyczka o nie; moment, który w gruncie rzeczy otwiera całą opowieść. To niewielkie, lecz wyjątkowo trafione detale, nadające opowieści niepowtarzalnego uroku. Jedynym elementem, przy którym poczułam lekki niedosyt, było tło scen z udziałem głównych bohaterów. Złapałam się na tym, że wyczekiwałam wspólnego wypadu na łyżwy, zimowej bitwy na śnieżki albo choćby krótkiego epizodu, który pozwoliłby spędzić wraz z Oliwią i Błażejem jeszcze kilka minut w tej miękkiej, bożonarodzeniowej aurze. Zbudowany wcześniej nastrój otwierał szerokie możliwości na dodanie kolejnych scen i pogłębienie dialogów, co pozwoliłoby czytelnikowi jeszcze bardziej zagłębić się w świat przedstawiony.
Już teraz z niecierpliwością wyczekuję spotkania w restauracji Verde, bo wszystko wskazuje na to, że w lutym 2026 roku nadchodzi prawdziwie walentynkowa opowieść; taka, która ma szansę skraść moje serce równie skutecznie jak historia o brzydkim świeczniku.
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Od siedmiu boleści [pisarki.od.7.bolesci].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz