wtorek, 2 grudnia 2025

67. RODZINA MARSHALL – Tom 2: Więzy miłości – Anna Wolf

Jego ramiona są dla mnie opoką. Czuję się przy nim bezpiecznie, a kiedy mnie dotyka, nie chcę, żeby przestawał. Jego pocałunki są jak żar, który rozpala moje ciało. Kiedy go widzę, za każdym razem czuję motyle w brzuchu. Wiem, że to może istne szaleństwo (...).”   

Autorkę serii Rodzina Marshall kojarzę jeszcze z zapowiedzi jej wcześniejszych tytułów, choć nie ukrywam, że nie miałam okazji bezpośrednio zapoznać się z jej piórem. Wśród nieustannie spadającej na nas, czytelników, lawiny nowych tytułów na rynku wydawniczym trudno znaleźć chwilę, by sięgnąć po coś, co mogłoby wydawać się leży poza naszym codziennym horyzontem czytelniczym. Więzy miłości zawierają motywy, które pośród twórczości autorki wydały mi się nadzwyczaj bliskie; od rodzinnych intryg, przez pełną iskier i niedopowiedzeń dynamikę wspólnej pracy głównych bohaterów, aż po stopniową, emocjonalną podróż prowadzącą ku ich wzajemnemu zrozumieniu. Plan na tę historię wydawał się prosty, a nawet z rodzaju tych, których doprawdy nie sposób zepsuć, jak więc z tym zadaniem poradziła sobie autorka? Ocena tej historii okazała się dla mnie irytująco trudna, przede wszystkim dlatego, że dostrzegam w niej równie wiele niedociągnięć, co elementów wartych pewnej uwagi. To jedna z tych opowieści, które potrafią jednocześnie bawić do łez, a chwilę później pozostawiać z uniesioną brwią i pytaniem: „Ale… dlaczego właśnie tak?”. 

Na docenienie zasługuje przede wszystkim humor tej historii, muszę przyznać, że przy wielu scenach nie sposób było pozostać poważnym. Niezwykle zapadające w pamięć stają się sceny z udziałem braci głównej bohaterki, którzy uwielbiają wpędzać Poppy w nadzwyczaj zawstydzających sytuacjach. Co więcej, główna bohaterka ma niezwykły talent do darcia kotów z przewrotnym losem, który mimo jej usilnej niechęci nieustannie pcha ją w stronę Oliviera, pogłębiając komizm całej fabuły i wywołując u czytelnika rozczulony uśmiech. Przypadkowe spojrzenia i niefortunnie ironiczne sploty zdarzeń, w których Poppy znowu nie może uwolnić się od mężczyzny, sprawiają, że relacja między bohaterami nabiera wyjątkowej lekkości. Ta nieustanna gra przyciągania i odpychania, podszyta cichą irytacją oraz równie cichą fascynacją, tworzy między bohaterami ciekawą mieszankę wybuchową. 

Muszę jednak podkreślić, że im dalej zagłębiałam się w tekst, tym większym wyzwaniem zaczynała stawać się sama fabuła, a także sposób jej przedstawienia. Bywały momenty, w których gubiłam się pośród zawiłych splotów wydarzeń, rwanych myśli bohaterów i emocji, które zdawały się nawzajem wypierać. W tle przewijała się rodzinna intryga, która w założeniu miała wywołać napięcie, lecz ostatecznie sprawiała wrażenie nie do końca przemyślanej. Dialogi pozostawiały pewien niedosyt, chwilami brzmiały zbyt infantylnie, jakby bohaterowie wciąż tkwili na progu dorosłości, niepewnie stawiając pierwsze kroki w świecie biznesu. Problematyczne okazało się także tempo narracji, które przyspieszało nieustannie niczym pociąg bez hamulców, niezdolny zatrzymać się na wyznaczonych stacjach. Tam, gdzie historia powinna otrzymać chwilę oddechu, by pozwolić opisywanym emocjom wybrzmieć, autorka z impetem popycha ją naprzód, odbierając czytelnikowi szansę na pełne zrozumienie przeżyć bohaterów. I choć często krytykuje się twórców za rozwlekanie akcji, tutaj miałam poczucie, jakby część opowieści wymknęła się z palców, płynąc własnym rytmem. 

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Wolf [@wydawnictwo_wolf]. 

sobota, 22 listopada 2025

65. MIŁOŚĆ NA STANIE – Tom 1: Pozbawieni oddechu – Kinga Fukushima

„Obserwuję jego śmiejące się oczy, chłonę pozytywną energię, która sprawia, że na nowo żyję. Ten chłopak naprawdę sprawia, że zapominam o przeszłości. Sprawia, że widzę kolory, świat jest jaśniejszy.”  

Od zawsze praca była dla niej najważniejsza. W jej zbyt perfekcyjnym, skrupulatnie planowanym życiu mogłoby się wydawać, że nie ma miejsca na nic innego poza obowiązkami i kolejnymi zadaniami do odhaczenia. Iris latami uczyła się funkcjonować w rytmie, który sama sobie narzuciła, nazbyt wymagającym, jednak kiedy spotyka Eliota, okrywa, że jej serce, jakby obudzone z letargu, przy nim bije szybszym rytmem. Niewinne rozmowy między regałami, przypadkowe spojrzenia i drobne gesty, na które wcześniej nie zwróciłaby uwagi, stają się nagle najważniejszą częścią jej dnia. Uczucie, które między nimi kiełkuje jest czymś, czego nie potrafi kontrolować... i czego pierwszy raz od dawna naprawdę pragnie.

Początki często bywają trudne, czy to te, które zapisuje nam samo życie, czy też te, które rodzą się na papierze, nauczona doświadczeniem wiem jednak, że trzeba przez nie po prostu przebrnąć, zdanie po zdaniu, krok po kroku. Nie zawsze bywa lżej, lecz w przypadku tego tytułu naprawdę było warto! Prawdziwe piękno tej historii objawia się bowiem dopiero po czasie, wtedy, gdy do głosu dochodzą skrywane głęboko pod maską obojętności emocje, a słowa ciążące na sercu w końcu odnajdują odpowiedniego powiernika. „Pozbawieni oddechu” to opowieść, której nie sposób po prostu przeczytać; tę opowieść się wręcz odczuwa i to w sposób, który potrafi zakraść się w głąb duszy, a z każdym tchnieniem, staje się ona czymś znacznie więcej niż tylko tekstem.

Iris należy do bohaterek z rodzaju tych niewyobrażalnie wielowarstwowych, takich, których wydawać by się mogło nie sposób tak naprawdę poznać. Już dawno nie spotkałam postaci o tak złożonej naturze; tutaj każde słowo ma bowiem swoje drugie dno, z tego też względu przez pierwsze rozdziały trudno było nam nawiązać jakąkolwiek nić porozumienia. Autorka ukazuje ją jako kobietę irytującą, wyniosłą i przesadnie samowystarczalną, jakby wciąż musiała udowadniać światu swoją niezależność. Z czasem jednak staje się jasne, że to tylko maska, coś z rodzaju starannie utkanego, chroniącego przed światem, pancerza. Prawdziwe oblicze Iris ujawnia bowiem dopiero wtedy, gdy na jej drodze pojawia się Eliot; to wręcz tak, jakby dopiero jego obecność pozwoliła jej wreszcie zaczerpnąć upragnionego powietrza.

Pozwólcie, że jeszcze moment poświecimy i jemu. Nie wątpię, że już zauważyliście, iż miewam słabość do bohaterów, którzy są piękni w swojej prostocie, a czytelnika potrafią rozkochać niewymuszoną dobrocią serca. Eliot, choć dźwiga na barkach wiele trudności, w tej historii jawi się niczym promień światła – cichy, lecz uporczywie obecny i rozświetlający nawet najbardziej poszarzały dzień. To bohater, który nie ucieka od emocji, który nie wstydzi się pytać ani mówić.

W tym roku nie udało mi się przeczytać wielu jesiennych tytułów, jednak „Pozbawieni oddechu” w pełni mi to wynagrodzili. Co więcej, ta lektura wprowadziła mnie w niezwykle nostalgiczny nastrój, ale z rodzaju tych zmuszając do refleksji, rozbudzających emocje i myśli, zamiast wpędzających w zastój czytelniczy. Książka porusza przy tym tematy ważkie i uniwersalne, zmuszając do zastanowienia się nad tym, co naprawdę w życiu istotne – nad relacjami, emocjami i kruchością ludzkiego istnienia.

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu White Raven [@wydawnictwowr].