czwartek, 26 września 2024

54. SZAMANKA OD UMARLAKÓW – Tom 1: Szamanka od umarlaków – Martyna Raduchowska

 „Nie zdarzy się cud (…). Nawet nie próbowała się łudzić. I nie chodzi o żadne zrządzenie losu, siłę wyższą, klątwę, życiorys zapisany w gwiazdach w najdrobniejszym szczególe czy przeznaczenie, którego nie da się zmienić ani oszukać. Ida zwyczajnie miała Pecha.”

Ida od lat ucieka przed swoim przeznaczeniem i wciąż wierzy, że wraz z wyjazdem na studia raz na zawsze zamknie pewien rozdział w swoim życiu. Już pierwszego dnia okazuje się jednak, że tkany przez lata cały misterny plan nadaje się co najwyżej do wyrzucenia, gdyż nie uwzględnia w swej prostocie towarzyszącego od najmłodszych lat dziewczynie złośliwego Pecha, który i tym razem tylko czyha, by ujawnić swą obecność w odpowiednim momencie. A to dopiero początek trudnej drogi, która czeka na nią w nowym miejscu.

Nie ukrywam, że początek mojej przygody z „Szamanką od Umarlaków” nie należał do najłatwiejszych, potrzebowałam wręcz kilku dni, by przełamać się i kontynuować czytanie po porzuceniu tej historii po kilkunastu pierwszym stronach. „Maszkarada”, czyli opowiadanie, które rozpoczyna cały cykl przygód Idy bowiem wynudziło mnie odrobinę przydługim wstępem i wyolbrzymionymi, przesiąkniętymi nad wyraz wyszukanym słownictwem, wewnętrznymi monologami głównej bohaterki, a kiedy w końcu cały bieg wydarzeń pochłonął mą uwagę, przypieczętowywaliśmy właśnie jego koniec. I, chociaż muszę przyznać, że zakończenie to niezwykle mnie rozbawiło, to w połączeniu z przeskokiem czasowym i nowymi okolicznościami, które towarzyszyły mi przy głównej części tej oto pozycji, przysporzyły mi niemałych kłopotów. Wciąż bowiem w głowie tli mi się kilka pytań odnośnie utkanej potajemnie przez Idę intrygi, która kończy wspomniane opowiadanie, a o której później w zasadzie nie wspomina się już ani słowem. Nie ukrywam również, że chętnie poznałabym również genezę historii, w związku z którą Ida ostatecznie trafia pod skrzydła wygnanej ciotki.

Ida jest bohaterką, która na przełomie tej pozycji mierzy się z wieloma przeciwnościami losu, skrzętnie skrywany latami cenny, ale nadprzyrodzony dar zdaje się dawać dziewczynie, czym bliżej upragnionego celu, coraz bardziej we znaki i, chociaż zdecydowanie nie można przypisać jej smykałki w tworzeniu odpowiedniego pierwszego wrażenia, jest coś niebywale rozczulającego w nieporadności jej czynów podszytej knującym za plecami Pechem. Z rozdziału na rozdział zauważyłam bowiem, że czym więcej nagłych niepowodzeń spada na jej plecy, tym mocniej trzymam kciuki, by w końcu odnalazła swe miejsce w poplątanym zbiegu wydarzeń, który zgotowała jej autorka, choć z początku nic nie wskazywało, bym miała obdarzyć ją należytą sympatią. A tlący się w tle zalążek niespodziewanych uczuć oraz dramat Kwiatkowskiego tylko podsyciły moją ciekawość odnośnie kolejnych tomów

Świat przedstawiony, który poznajemy wraz z Idą, to jeden wielki miszmasz, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, bowiem nie sposób się w nim nudzić, nie wspominając już o tym, że stał się on niesamowitą, dającą morze możliwości podstawą ku kolejnym tomom tejże serii. Duchy, diabły i wiedźmy to zaledwie początek szeroko wykreowanego świata przedstawionego, a wraz z interesującymi bohaterami pobocznymi, chociażby w postaci ciotki Tekli, która skradła moje serce swym niepokornym charakterem, tworzą niezwykle wdzięczną, choć momentami wybuchową mieszankę. A jeśli wciąż komuś byłoby mało, na dokładkę mamy jeszcze Gryzaka – przysłowiowy łapacz snów w niezwykle rozczulającej wersji – który staje się nieodłącznym towarzyszem Idy, dostarczając nam, czytelnikom, niezliczoną ilość okazji do śmiechu.

piątek, 20 września 2024

53. TRZEBA BYŁO MNIE ZATRZYMAĆ – Justyna Luszyńska

„Kochałam go. Kochałam go, mimo że się zamykał i wycofywał. Czasem pochmurniał i na długie godziny zatapiał się we własnych myślach. Nie wierzył w dobre intencje innych, przez co z góry nastawiał się na atak i rozczarowanie. Nie szkodziło, i tak go kochałam (…).”

Frymuśna, skryta w jesiennym półmroku, olśniewała swym urokiem, przyciągając coraz to nowszych klientów, mimo to Hiacynta nie spodziewała się, że wraz z nowym autem na podjeździe pojawi się i Nikodem. Czego miałby szukać w jej rodzinnym pensjonacie po tym, jak z dnia na dzień wykreślił ją ze swojego życia? Z dnia na dzień zakończył ich wspólne życie, pozostawiając po sobie pustkę, którą wypełniła rzeczywistością prowadzenia rodzinnego pensjonatu. Miejsce, które niegdyś miało być jej przystanią, stało się fortecą, a ona, zamiast marzeń, strzegła rodziny – i siebie – przed światem zewnętrznym. Dlaczego więc los ponownie skrzyżował ich drogi, przypominając kobiecie o dawno pogrzebanych marzeń?

Jesień zbliża się wielkimi krokami, depta po piętach, przynosząc chłodniejsze poranki, coraz to krótsze dni i charakterystyczne złociste barwy, które malują przed nami nową, wrześniową rzeczywistość. Liście szeleszczące pod stopami, mgły unoszące się nad polami i zapach wilgotnej ziemi – widok tak niezwykły w swej szarawej odsłonie, że choć z początku witamy go niechętnie, z czasem wbrew samym sobie zatracamy się w melancholijnych wieczorach z książką w dłoni. Pozwalamy sobie otulić się grubawym kocem, zasmakować miodowej herbaty i poświęcić chwilę jesiennym nostalgiom.

„Trzeba było mnie zatrzymać” to tytuł, który wzbudził moją ciekawość na długo przed premierą – nie tylko ze względu na piękną, niebywale urzekającą okładkę, ale przede wszystkim obietnicę pięknych widoków muśniętych jesiennym blaskiem. Uczucie, które wciąż tli się złocistym płomieniem, niezwykle urokliwy pensjonat, skrywający w swych fundamentach nie jedną namalowaną latami historię i utracone marzenia, a to wszystko przy akompaniamencie górskiego klimatu, gdzie ostry wiatr miesza się z ciepłem domowego ogniska.

Największy atut? Bohaterowie! Hiacynta i Nikodem to zaledwie ułamek całej opowieści, bo chociaż zatraciłam się w ich historii – w bólu, które każde z nich nosiło w sobie, a także w wielkiej pasji, z którą brnęli przez życie – to poboczni bohaterowie namalowali dla mnie prawdziwy klimat tej scenerii, przepełniony rodzinnym ciepłem. Ich codzienne, pozornie drobne interakcje tworzyły przepiękny autentyczny obraz, a sceny, w których mogłam przyglądać się, jak Nikodem ułamek po ułamku zdobywa serca dziadków Hiacynty, lepiąc wraz z nimi pierogi lub naprawiając zepsute szafki, rozczuliły mnie do granic.

Na szczególne uznanie uważam, że zasługuje również tematyka wplątana między wiersze, bowiem chociaż ta historia nie mami nas rollercoasterem wrażeń czy dramaturgią zwrotów akcji, porusza wiele ciężkich tematów, które chociaż niebywale aktualne, wciąż nie odnajdują swojego stałego miejsca na rynku wydawniczym. I mam tu na myśli nie tylko problematykę związaną z edukacją, a także wiążące się z tym zagadnienia nierównej oceny lub braku szacunku do odmiennego wyglądu czy poglądów uczniów, ale także wyzwania związane z powrotem do codzienności osób żyjących w otoczeniu ludzi walczących z depresją lub wychowujących się w domach z zaburzeniami. Nie ukrywam, że z początku nie wierzyłam w sukces tego połączenia, obawiałam się, że tak sielski klimat przysłoni powagę poruszanych problemów, z czasem jednak uważam, że jedynie należycie je wyostrzył i pozwolił spojrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy.

„Trzeba było mnie zatrzymać” to historia, która wraz z kubkiem ciepłej herbaty i grubym kocem ubarwi Wam niejeden wieczór, ale i pozwoli zajrzeć w świat osób poszkodowanych codziennością.