„To ty tu jesteś nagrodą. Zawsze byłaś. Jedyne pytanie brzmiało: czy cena za to, że zostaniesz moja, nie okaże się zbyt wysoka. (...) Chciałem cię pod warunkiem, że nie zrobisz ze mnie głupca. Ale przez kilka ostatnich tygodni zdałem sobie sprawę, że chcę cię tak czy inaczej.”
Bruce
Chamberson od lat planował każdy detal swojego życia - od
śniadania po minuty, które poświęcał na daną rozmowę telefoniczną.
Zawsze miał przy sobie drugi komplet ubrań i zegarek do nurkowania na
ekstremalnych głębokościach, chociaż sam nie pamiętał, kiedy ostatnimi
czasy pozwolił sobie na jakikolwiek relaks. Jego dzień zawsze kręcił się
wokół pracy i banana, odpowiednio dojrzałego o złocisto-żółtej skórce,
delikatnie
pokrytego drobnymi plamkami brązowego koloru. Perfekcyjne połączenie
słodyczy i świeżości natychmiastowo
bowiem dodawało mu energii i przynosiło jedyną namiastkę radości, jaką
pozwolił sobie zachować w swojej codzienności, kiedy więc dostrzegł
ulubiony owoc w rękach piekielnie pięknej stażystki poprzysiągł zemstę.
Natasha miała jednak zbyt wiele do stracenia, by nie podnieść rękawicy,
chociaż czuła w kościach, że praca w Galleon Enterprises będzie dla niej jak podpisanie paktu z diabłem.
Są takie tytuły, które w momencie wejścia na rynek tworzą wokół siebie niezłe zamieszanie, a później wręcz zapadają pod ziemię i słuch po nich ginie. Nie ukrywam, że właśnie w momencie takiego zapomnienia najlepiej mi się takie pozycje czyta, bowiem oszczędza mi to nadzwyczajnych rozczarowań. Seria „Object of Attraction” zasłynęła na Bookstagramie głównie ze względu na swój krótki, przesycony namiętnością i intensywnym poczuciem humoru format. Format, od którego według mnie nie należy oczekiwać wiele więcej, bowiem to, jedna z tych pozycji, które pochłania się w jeden wieczór, a następnie odkłada na półkę z przeświadczeniem, że to najprawdopodobniej nie tylko pierwsze, ale i ostatnie spotkanie.
Uwielbiam niezdarności Natashy, jej umiejętność sprowadzania na siebie kłopotów chociaż bywa uciążliwa, jednocześnie tworzy z niej niezwykle autentyczną postać, a przyznam szczerze, nie wierzyłam w to, że autorka na przełomie zaledwie stu stron zdoła zbudować odpowiednio okrojony, ale wciąż interesujący kręgosłup moralny jej osoby. Podobne zaskoczenie odczułam również wobec Bruce’a, chociaż z początku naprawdę niewiele wiedziałam o jego charakterze, poza własnymi, wysnutymi intuicyjnie przemyśleniami, w zależności od okoliczności poznawałam go z coraz to nowszej, ale i rozczulającej perspektywy. Nagle z niezwykle zimnego i tajemniczego człowieka przerodził się w osobę, która potrafiła cieszyć się z najmniejszych wydarzeń, nabrał kolorów, odkrywając przed nami swą naznaczoną smutkiem przeszłość.
Śmiałam się przy tej lekturze nie raz, a pierwsze spotkanie naszych bohaterów doprowadziło mnie do łez. Obawiałam się, że w pewnym momencie ta lektura niezwykle mnie znudzi, a może i nawet zgorszy, zważywszy na specyficzne poczucie humoru autorki, nic takiego jednak nie nastąpiło. Brnęłam przez kolejne strony z ciekawością, wiedząc, że na ich przełomie czeka mnie jeszcze wiele niespodziewanych, ale i rozbrajająco zabawnych scen. Owszem, wciąż uważam, że „Jego banan” nie obfituje w górnolotny format, ale jednocześnie uznaje, że on nie miał taki wcale być. To tytuł, który przede wszystkim ma zapewnić czytelnikowi wachlarz niezwykle satysfakcjonujących wrażeń, przy akompaniamencie sensualnych dialogów i odrobiny erotyzmu, bowiem wbrew pozorom, które moglibyśmy wysnuć chociażby na podstawie opisu, temu tytułowi, na moje szczęście, daleko do niewybrednego erotyka.
Czy w takim razie, bez wyrzutów sumienia, mogę polecić Wam tę lekturę? Tak, ale tylko pod warunkiem, że podobnie jak ja nie wysnujecie w swojej głowie na jej temat zbyt wiele oczekiwań, a pozwolicie sobie przy niej po prostu na chwilę zapomnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz