wtorek, 15 października 2024

56. SŁODKA REWOLUCJA – Kinga Boruczkowska

"Kwiat traci swoje piękno, gdy zostanie pozbawiony płatków. Tak samo dzieje się z ludźmi trwającymi przy niewłaściwej osobie, która pragnie jedynie pozbawić nas piękna dla własnych celów."

Słodkawy biznes, który po długiej i wyczerpującej walce w końcu stał się własnością Alice, okazał się prawdziwą lawiną kłopotów. Kobieta wie, że tylko prawdziwa rewolucja może ocalić firmę, lecz każdy krok ku zmianie niesie ze sobą nowe wyzwania. Największym problemem okazuje się jednak pojawienie pewnego człowieka, który niegdyś zburzył jej spokój i zostawił blizny na duszy. Teraz los splata ich drogi ponownie, dając mu szansę na odkupienie, ale choć lata mijają, nienawiść między nimi wciąż tli się, żywa jak niegdyś. Czy pod ciężarem dawnych uraz i gorzkich wspomnień mogą odnaleźć chociaż nić porozumienia?

Są takie historie, które już po przeczytaniu opisu docierają do najciemniejszych zakątków duszy, by chwilę później w najmniej spodziewanym momencie przyprawić o niebanalny zawał serca i zabrać w emocjonującą, przypominającą rollecoaster, przejażdżkę, ale zdarzają się takie, które z pozoru wydają się niezwykle niewyróżniające. Trafiasz na nie przypadkiem, zatracasz w pierwszych rozdziałach, a nim się obejrzysz, zegarek wskazuje drugą w nocy, „Słodka rewolucje” jest tego idealnym przykładem, momentami przesłodzona, zaskakująco niekonsekwentna, ale zadziwiająco wdzięczna w swej zadziwiałej konstrukcji; pełna sprzeczności –  z jednej strony kapryśna, jak jej główny bohater, a z drugiej promienna i pełna nadziei, jak jej bohaterka. Przepełniona zaskakującymi i dezorientujący zwrotami akcji, ale i jednocześnie intrygująca w swej nieprzewidywalności.

Przez ostatnie lata moje wielokrotnie przekraczałam swoje granice literackie, sięgając po gatunki, z którymi na co dzień zbyt często nie obcuję, nie sposób jednak ukryć, że wszelkiego rodzaju romansidła uważam za swój konik, a także historie z rodzaju tych, które najprzyjemniej i najkonsekwentniej recenzuję, a mimo to wciąż zdarzają mi się wątki, których od lat unikam jak ognia. Powiem więcej, w całym moim literackim doświadczeniu ani razu nie sięgnęłam świadomie po książkę, której relacja oparta byłaby na dynamice prześladowca/ofiara; może dlatego, że cenię sobie historie oparte na wzajemnym szacunku i równowadze, a może po prostu dlatego, że związek, który zaczyna się w tak skomplikowany i mroczny sposób, budzi we mnie zbyt wiele obaw, tym samym więc nie potrafię nawet wyjaśnić, co skłoniło mnie ku przeczytaniu „Słodkie rewolucji”. I, chociaż wciąż uważam, że motyw ten nie wpisuje się w grono moich ulubionych, zatraciłam się w bólu, którym kipiała ta pozycja.

Nathan nie jest bohaterem, którego emocjonalna przemiana zaskakuje głębią czy subtelnością, owszem, na przełomie tego tytułu możemy obserwować znaczące zmiany w jego zachowaniu, ale zmiany te obarczoną są tak niezwykłą natarczywością, że nie sposób poświęcić im dłuższą chwilę, a mimo to jest w nim coś, co pozwala obdarzyć go sympatią. Nić tego porozumienia jest niezwykle krucha w swej postaci, a jednak pozwala uwierzyć w uczucie, które buduję się między naszymi bohaterami. Oczywiście nie zapominajmy w tym wszystkim o Alice, która wszelkie mankamenty nadrabia swym wdzięcznym usposobieniem, to bohaterka, która mimo ciężkie przeszłości, wciąż poszukuje chociaż kilku promieni słońca w każdym deszczowym dniu.

„Słodka rewolucja” nie zaskakuje doskonałością, jej forma przejawia się raczej nieprecyzyjnością, a jednak jest w niej coś, co sprawia, że chciałabym, by zajęła swe miejsce w mojej biblioteczce – może to kwestia humoru, może niebywale irracjonalnych zbiegów okoliczności, a może to tylko jedynie moje widzimisię, jednak to musicie już sprawdzić sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz