niedziela, 6 października 2024

55. PUCK ME UP – Ludka Skrzydlewska

 „I chociaż jeszcze przez chwilę próbuję walczyć z nieuniknionym (…), w głębi duszy wiem już, że to i tak się stanie. Przepadłem. Przepadłem dla tej pięknej blondynki o orzechowych oczach i szybko staje się dla mnie jasne, że nie dam rady się wycofać. Mogę tylko iść do przodu.”

Ich relacja zaczęła się niepozornie – kolejne zlecenie, jakich Hazel odhaczyła na swoim koncie wiele. Zadanie wydawało się bowiem proste: spisać pomysł mężczyzny, nadać mu odpowiednią formę i wydać bestseller, szybko jednak okazało się, że owa sytuacja pleciona jest znacznie grubszymi nićmi. Mikael Heikkinen, choć bez wątpienia przystojny i utalentowany, miał w sobie coś, co od samego początku wytrącało Hazel z równowagi. Jego aura gburowatego mruka, a także nonszalanckie podejście do pracy, sprawiały, że każda ich interakcja stanowiła dla niej nie lada wyzwaniem. Na domiar złego nieprzewidziane zainteresowanie mediów, które nieoczekiwanie pojawiło się wokół ich współpracy, zaczęło wymykać się spod kontroli. Zmuszeni przez sytuację do podjęcia radykalnych kroków, Hazel i Mikael zawierają układ, który, choć ryzykowny, wydaje się jedynym rozwiązaniem.

Od wielu lat śledzę twórczość Ludki Skrzydlewskiej z ogromnym zaangażowaniem, jeszcze przed oficjalnymi premierami podczytuje pierwsze rozdziały na platformie Wattpad, a później w papierze kolekcjonuje w swojej biblioteczce. Wielokrotnie kuszę się ku przeświadczeniu, że znam już jej warsztat na wylot, a mimo to myśl ta za każdym razem okazuje się dla mnie zgubna, a historie spod jej pióra potrafią umilić mi nawet melancholijne deszczowe wieczory. Jest w nich bowiem coś, co w niezwykle wdzięczny sposób potrafi rozgrzać serce nawet najbardziej nikczemnego czytelnika, by chwilę później rozegrać na jego oczach niezwykle intrygującą walkę. 

Sięgając po „Puck me up” w zasadzie nie do końca wiedziałam czego się spodziewać, z jednej strony bowiem wydawać, by się mogło, że jest to tytuł, jakich wiele na polskim rynku, bowiem motyw fake dating w ostatnim czasie króluje wśród tego oto gatunku, z drugiej jednak ze względu na moją słabość do sportowych romansideł nie byłam w stanie przejść wobec niego obojętnie. Obawiałam się co prawdy, że na dłuższą metę zabraknie mi w tej historii tak potrzebnej głębi, dzisiaj jednak, po skończeniu tej oto lektury, wiem, że już nigdy nie powinnam wątpić w pióro Ludki Skrzydlewskiej, bowiem w rękach tej autorki nawet pozornie najprostsze projekty zaskakują.

Hazel Woods to przysłowiowa bohaterka z krwi i kości, na przełomie tego tytułu nie wikła się w tajemnicze śledztwo ani nie przeżywa zabójczo niebezpiecznych przygód, a mimo to wywołuje w czytelniku równie przejmującą gamę emocji, co bohaterowie pozostałych pozycji tej oto autorki. To bowiem nie tylko postać, którą moglibyśmy poznać w codziennym życiu, wraz z nią udać się na kawę, poplotkować o nieudanym związku czy wypłakać w jej ramię, ale także postać, która uświadamia nam, że piękno ma wiele twarzy.

Relacja romantyczna między naszymi bohaterami budowana jest niezwykle powoli, nie zachwyca podsycaną co krok wybuchowością, ale pozwala krok po kroku obserwować, jak jedno spotkanie wywraca życie dwóch tak różnych od siebie osób do góry nogami. Tutaj każda drobna interakcja, czy każdy najmniejszy dotyk nabiera nowego znaczenia w obliczu prawdy, budując w czytelniku wdzięczne napięcie.

1 komentarz:

  1. Z jednej strony jestem zaciekawiona historią, ale z drugiej widzę kilka elementów, które mi się najczęściej nie podobają. Chyba odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń