"Daje mi nadzieję, że to nie koniec. Że wspólnie możemy osiągnąć jeszcze więcej. Wspiąć się wyżej. Teraz jednak opadam w mroczną dolinę (...)."
Niszczące
uczucie, łączące Claire i Douglasa wyzwala w czytelniku ogrom emocji, z którymi
jak dotąd zapewne nigdy nie miał on do czynienia – wręcz raniąca potrzeba
zaznajomienia z ich historią miesza się z próbą jej racjonalnego odbioru. Balansując
na krawędzi własnych doświadczeń, człowiek powoli przenosi się do świata, gdzie
zasady przestają istnieć. „Nieczyste więzy” łamią bowiem przyjęte powszechnie
normy, wyobrażenia, a także iskrzące się w naszym wnętrzu nadzieje. Czy są w
stanie nadłamać również czytelnicze serca? To już zależy tylko od Was i od tego
jak bardzo będziecie umieli wczuć się w towarzyszącą naszym bohaterom specyficzność...
Ku własnemu rozczarowaniu muszę przyznać, że ja niestety miałam z
tym cholernie duży problem. Z jednej strony książka pisana była z perspektywy Claire, co
pozwalało nam na chociaż częściowe zrozumienie jej postaci, ale z kolei z drugiej było
w jej zachowaniu tyle sprzeczności, że momentami balansowała ona na granicy głupiej irracjonalności. Brakowało mi w tym wszystkim prawdy, odniesienia
chociażby do rzeczywistego leczenia psychiatrycznego, którym miała ona zostać objęta,
a tymczasem wątek ten niestety okazał się tylko pobłażliwie potraktowanym tłem.
K.N.Haner odkąd pamiętam
dbała, by zawrzeć w swoich książkach coś więcej, niż tylko nasuwające się na
pierwszy rzut oka wnioski i, chociaż jest kilka historii jej pióra, które
zapewne będę dobrze wspominać, śmiem twierdzić, że tym razem nie było to
wystarczające. Depczące nam po piętach obawy nie pozwalały bowiem skupić się na
przemykających między wierszami słowach. A niebezpieczna fascynacja, jaką roztaczał
wokół Claire Doktor Douglas, z początku może i błyszczy w zasięgu naszych dłoni
intrygująco, jednak czym bardziej zbliżamy się ku końcowi pierwszego tomu,
staje się ona tylko i wyłącznie uosobieniem niewyobrażalnej chęci chorej i płytkiej dominacji.
"Nieczyste więzy" to niezwykle specyficzna książka – to jedyne wręcz stwierdzenie, którego jestem na ten moment pewna. Dobry, może i rokujący niebywale zachęcająco pomysł póki co zanikł bowiem wśród zbyt niedorzecznych okolicznościach; zatrważające tempo i kotłujące się pod skórą oczekiwanie osłabło wraz z powiększającą się liczbą mało błyskotliwych dialogów; z kolei czające się za rogiem wątpliwości wciąż skłaniały czytelnika ku zastanowienia się, czy historia ta aby na pewno warta jest łamania jakichkolwiek granic – ale w obliczu tlącej się jeszcze we mnie nadziei ku temu, że drugi tom błyśnie odpowiednio przekonującym wyjaśnieniem, może i jestem w stanie ocenić ten tom dość przeciętnie, a za jakiś czas dać całej serii drugą szansę. Ale nie obiecuję, że nie wyrzucę jej wtedy przez okno.
Za możliwość przeczytania
dziękuję Wydawnictwu Znak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz