"Wiedziałam, że to była słuszna decyzja, bo nigdy wcześniej nie czułam się tak szczęśliwa. Nigdy w całym moim życiu (...) Chciałam czuć się tak już zawsze. Tak beztrosko, lekko i szczęśliwie."
Piękna sceneria pogrążonej w zimie Anglii, wyczekiwany od lat ślub starszej siostry, a także cały weekend spędzony w towarzystwie dawno nieodwiedzanej rodziny – Veronica od samego początku wie, że ten wyjazd będzie koszmarem, ale gdy wiadomość o nim dociera do niej na trzy dni przed ceremonią, na wszelkie wymówki nie ma już czasu. Musi jechać, ale gdy jedyny przyjaciel przypomina o własnym koncercie, a tym samym bardzo ważnym dla niego wydarzeniu, pod dziewczyną załamuje się grunt – samotny powrót do paszczy lwa nie brzmi obiecująco, nawet po pięcioletnim treningu krav magi – ale na szczęście Tony szybko znajduję dla siebie zastępstwo. Przystojny brat, na dodatek gej, przecież nie może sprowadzić na nią zbytnich kłopotów, prawda?
Historię Veronicy i Henre'go kojarzę z wattpada, nigdy co prawda nie miałam okazji jej tam przeczytać, ale gdy tylko okazało się, że zostanie ona wydana, wiedziałam, że muszę to nadrobić. I w efekcie końcowym pochłonęłam "Sentymentalną bzdurę" w niecałe dwa wieczory, a po moim ostatnim przestoju czytelniczym, myślę, że mówi to samo za siebie. Fabuła z początku nie wydawała mi się nazbyt oryginalna, jednak bohaterowie porwali mnie od pierwszych dialogów, a w tym przede wszystkim Henry. Podbił moje serce pierw swoją złośliwością, a później całkowicie rozstąpił je ukazaną wobec Veronicy troską. I właśnie dla niego byłabym w stanie wybaczyć autorce wszystko, nawet aż nazbyt rozwleczony rozwój wydarzeń.
Książka osiągnęła objętość prawie 600 stron i akcja zaczyna się rozkręcać tak naprawdę wtedy, kiedy czytelnikowi wydaję się, że zbliża się ona już do końca, ale, jak się ostatecznie okazuję, niestety bohaterom wciąż po piętach depcze przeszłość. Z jednej strony wiążą się z nią wydarzenia, których bardzo łatwo się domyślić już na samym początku książki, ale z drugiej okazuję się że gdy Veronica w końcu zaczyna mówić o nich wprost, trafiają one w czytelnika tak mocno, jakby ani przez chwilę się ich nie spodziewał. A to dzieję się z kolei za sprawą naprawdę płynnego i rozbudowanego stylu pisania autorki.
Przyznam szczerze, że zakończenie mną wstrząsnęło, a nie spodziewałam się, że to w przypadku tej historii możliwe. Byłam przekonana, że na tym etapie nie zaskoczy mnie ona już niczym, a tymczasem okazało się, że to właśnie końcowe rozdziały poruszyły mnie najbardziej. Dlaczego? Sięgając po "Sentymentalną bzdurę" nie nastawiałam się na wiele, na dodatek wręcz liczyłam na lekki, niezobowiązujący romans, a tymczasem okazało się, że historia Veronicy i Henre'go kryje znacznie głębsze przesłanie, co zostało dobitnie podkreślone właśnie dzięki powstałemu epilogi. Myślę, że doprowadzenie do końca sprawy, która rozgrywała się na łamach książki w dobie dzisiejszego świata, czyli pomiędzy liczącą się pozycją, a także rozpaczliwą obawą jej utraty, byłoby prawie, że niemożliwe. I dlatego, chociaż moje serduszko gwałtownie się przez to nadłamało, to jednocześnie nie sposób byłoby nie docenić tak życiowego zakończenia, które dopełniło magiczną całość.