"Próbowałam się opierać, walczyć z uczuciami, jakie we mnie narastały. (...) Bezskutecznie. I w końcu przepadłam. Taniec był dla mnie wszystkim... Dopóki James nie wkroczył do mojego życia."
LaylaWheldon to autorka, którą miałam okazję poznać jeszcze przed jej debiutem, gdy publikowała swoją twórczość na wattpadzie. Sukces, który odniosła zaraz po wydaniu pierwszego tomu serii DSL, w ekstremalnie szybkim tempie trafiając na listy TOP w empiku, nie był dla mnie zaskoczeniem. Już wcześnie byłam bowiem naocznym świadkiem tego, w jak szybki sposób Livia i James podbili serca czytelników, a teraz nie mogłabym przejść obok nich obojętnie, nie wspominając tutaj ni słowa.
Seria "Dance, Sing, Love" nie jest typową historią o kopciuszku, lecz
wartym uwagi romansem, z którego emocje aż się wylewają. Pierwsza cześć
jest tego bardzo dobrym potwierdzeniem. Nie znajdziemy tutaj
przesiąkniętej schematem fabuły czy też niesamowicie upierdliwych i zbyt
nierealistycznych bohaterów, jak początkowo mogłoby nam się wydawać.
Autorka zaskakuje natomiast dużą ilością zwrotów akcji i złotym
środkiem, który udało się jej odnaleźć między miłością, bólem i tańcem.
Dodatkowo przedstawia nam prawdziwą odsłonę gorącego, dopiero
wybuchającego, uczucia, które oprócz szczęścia, może być powodem smutku.
Przypomina, że kierując się sercem, podejmujemy ryzyko stokrotnie
większe niż to, które towarzyszy nam, gdy to rozumowi pozwalamy dość do
głosu.
W pierwszej części "Dance. Sing. Love" porwała mnie nie tylko fabuła, lecz przede wszystkim sposób wykreowania bohaterów. Livia zachwyciła szczerym i ciepłym usposobieniem, jednocześnie między wierszami pokazując swój temperament, a James wydał się niesamowicie intrygujący, mimo swojego niesamowicie aroganckiego zachowania. Ich wzajemne przekomarzanki, a także sytuacje, przy których miałam wrażenie, że się pozabijają sprawiły, że nie mogłam się od tej książki oderwać. A gdy dodatkowo pojawiła się namiętność i niewyobrażalnie silne emocje, strony zaczęły umykać mi z coraz to większą prędkością. Czytanie tej książki było niczym emocjonalna przejażdżka rollercoasterem, z równie pasjonującym zakończeniem. Tutaj bowiem wraz z nadejściem epilogu, nadchodzą nowe problemy, z którymi przyjdzie się naszym bohaterom zmierzyć w kolejnych tomach.
"Miłosny
układ" jest cholernie gorącą i do szpiku kości nafaszerowaną emocjami
historią, która nie mając większych skrupułów, rozszarpała moje wrażliwe
serduszko na małe strzępki. Miłość nie zawsze bowiem była w stanie
wygrać z bólem, który sama zadała, a podążanie za rozumem okazywałoby się
raz za razem lepszym wyjściem, chociaż to serce wymogło sobie uwagę. Wrócę do tej książki jeszcze zapewne nie raz, a tymczasem z ekscytacją będę wyczekiwać kolejnych tomów.